Tradycyjnie, jak co roku (czyli po raz drugi) wybieram najlepszą dziesiątkę, która ukazała się tutaj w moich testach. W 2014 r konkurencja była bardzo zacięta, bowiem szybkich aut nie brakowało. Tak samo nie brakowało też artykułów, które na koniec oceniałem kompletem gwiazdek.
Sami więc widzicie, że nie było łatwo przebrnąć się przez przytłaczającą większość niemieckich samochodów. Mimo wszystko większość i tak wygrała wynikiem, który można byłoby spotkać w głosowaniach jedynie w Rosji i Korei Północnej, bowiem pozycji zza Odry jest aż 8. Skąd pochodzić mogą dwa pozostałe rodzynki? Stany Zjednoczone? Francja? Włochy? Zaskoczenie gwarantowane.
10. Mercedes-Benz E63 AMG S 4MATIC
Powstał wyłącznie jako odpowiedź na szybkie Audi RS6 Avant, chociaż wróć. „Szybkie” to zbyt wolne słowo. Jest ono zabójczo szybkie, z resztą nie będę Wam o nim dłużej mówił, bo na RS6 też przyjdzie pora w tym zestawieniu. Tak, czy siak. Sprint do 100 km/h w wykonaniu rywala Mercedesa trwał mniej, niż 4 sekundy, a to dla wielkiej i niezbyt lekkiej limuzyny z napędem na jedną oś było nieosiągalnym wynikiem. Sami więc widzicie, że zastosowanie napędu na wszystkie koła było sztuczne i wymuszone, jednak spójrzcie tylko na wyniki. Mercedes w 585 konnej wersji z „czterołapem” rozpędza się do „setki” w 3.6 sekundy. W tym samym czasie 100 km/h osiąga m. in. Ferrari 599 GTB Fiorano.
Czemu więc dopiero 10 miejsce? Bo w środku mogłoby być trochę głośniej, trochę mniej komfortowo i sterylnie. Kiedy za kierownicą tonę w luksusie, pod maską i w okolicach tylnego zderzaka dzieją się prawdziwe orgie dla uszu, a ja chciałbym być wtedy tam. Nawet napęd jest tutaj winny degradacji, bo już nie udało się mi zrobić zdjęć z produkowania zasłony dymnej marki Pirelli.
Więcej o Mercedesie E63 AMG S 4MATIC przeczytacie tutaj.
9. Mercedes-Benz SL500
Możecie mówić co chcecie, ale wybitnie nie podoba mi się obecna generacja Mercedesa SL, a wszystkiemu winny jest przód, który jest rekordowo ociężały. Brawa za to może zbierać wielki grill z gwiazdą niewiele mniejszą od tarcz hamulcowych oraz reflektory o trudnym do określenia kształcie. Dużo lepiej prezentuje się tył, choć i tam nie mogę pozbyć się wrażenia, że można było zrobić ten samochód zgrabniej. Jedynie wnętrze jest takie, jakie powinno być, pod warunkiem, że nie jeździłeś wcześniej żadnym innym Mercedesem. Taki sam kokpit znajdziecie w SLK, podobne zegary są w klasach A, B, GLA, ML, GL i bodajże G. Poprzedni SL nie dość, że był ładniejszy, to i pod względem wykonania dużo bardziej unikalny i to w nowym modelu boli najbardziej.
Na otarcie łez producent zaserwował podwójnie doładowane V8 o pojemności 4.6 litra i mocy 435 KM. Taki zaprzęg bez trudu porywa do zabawy ponad 1700 kg i przenosi je na drugą stronę 100 km/h w 4.6 sekundy. Niewiele później do interwencji musi wkraczać ogranicznik, gdyż na prędkościomierzu Mercedesa wskazówka znalazła się dokładnie pomiędzy wartościami „240” i „260”. I choć jest piekielnie szybki, wygląda jakby kosztował grube miliony, to i tak wolałbym coś, co jest warte ułamek jego ceny...
(Artykuł o Mercedesie SL500 znajdziecie tutaj)
8. Mazda MX-5 2.0 MZR
... i jest w stanie dostarczyć co najmniej tyle samo wrażeń za kierownicą. Mowa właśnie o Maździe MX-5, która w nieco ponad 4 metrach długości zmieściła absolutnie wszystko, co było mi potrzebne do życia. I choć przed rokiem ta sama Mazda (ze słabszym silnikiem 1.8) zajęła 2 miejsce, a teraz jest dopiero na 8, to i tak dla mnie jest absolutnym numerem 1 samochodu za rozsądne pieniądze. Tylko pomyślcie, że za cenę hot hatcha możecie kupić niewiele słabszy samochód (ale za to zdecydowanie lżejszy!), z możliwością pozbycia się dachu w słoneczne dni, z napędem na tylne koła. Co więcej, centrum dowodzenia tym autem znajduje się kilkanaście centymetrów przed nimi, milimetry nad asfaltem.
Kocham to auto całym sobą nie za to, że 100 km/h osiąga w niespełna 8 sekund i potrafi rozpędzić się do 218 km/h, ale za to, że nieziemska frajda z jazdy towarzyszy wam przy całkowicie normalnej jeździe, w sznurze aut zmierzających letnim popołudniem do kąpielisk w Nieporęcie.
Wrażenia z jazdy Mazdą MX-5 2.0 MZR znajdziecie tutaj.
7. Porsche Cayman S
To był wyjątkowo trudny czas dla Porsche 911 Carrery 4S, którą jeździłem dosłownie tydzień przed Caymanem. Gdyby nie on, to byłbym pod niezwykłym wrażeniem właściwości jezdnych i opanowania, mimo silnika umieszczonego za tylną osią. Jako, że ten samochód nie jest niewolnikiem tradycji, to w jego przypadku umieszczenie serca jest zdecydowanie lepsze, co już teraz dobitnie daje do zrozumienia, dlaczego w pierwszej dziesiątce siedzi Cayman S, a nie 911 4S.
Pod względem wyczucia, prowadzenia i odczuć na ile można sobie pozwolić w czasie jazdy, Cayman jest po prostu nie do pobicia. Wsiadając do auta, ubierasz się w niego, chwytając kierownicę przedłużasz sobie ręce, aż do momentu poczucia nimi asfaltu, zaś wciskając stopami pedały, regulujesz tętno, którego wskazania możesz odczytać na największym z zegarów. Niespełna 5 sekund później pędzisz już ponad 100 km/h a prędkość maksymalna to ponad 280 km/h.
Więcej o Porsche Caymanie S przeczytacie pod tym adresem.
6. Porsche Boxster S
Skoro tak kwieciście wypowiedziałem się o Porsche Caymanie, to wyższa pozycja Boxstera S nie powinna dziwić. Dlaczego? Odpowiem pytaniem na pytanie. Czy przy tej samej masie własnej, warto poświęcić 0.1 sekundy przy sprincie do 100 km/h i mniejszą o 4 km/h prędkość maksymalną dla ciągłej gęsiej skórki, która towarzyszy przy wsłuchiwaniu się w ryk silnika? Jak najbardziej! Dźwięk silnika bez bariery z blachy, czy materiału jest jednocześnie bardziej przerażający, wszechogarniający i zdecydowanie bardziej hipnotyzujący. Jak wpadniesz w trans, to nie poprzestaniesz na jednym sprincie spod świateł.
Więcej o Boxsterze S przeczytacie tutaj.
5. Audi RS6 Avant
To od niego zaczął się ten cały wyścig zbrojeń i pojedynek na sprint do 100 km/h w mniej, niż 4 sekundy w klasie średniej wyższej. Przez RS6, Mercedes posunął się do oferowania napędu 4MATIC w E63 AMG a BMW najpewniej od kolejnej generacji M5 również będzie serwować klientom xDrive-a, jednak żaden z rywali nie wygląda tak groźnie we wstecznym lusterku i nie jest aż tak bardzo pojemny, by zabrać całą rodzinę na wypad nad morze, czy góry.
RS6 jest w stanie zaoferować kierowcy i pasażerom nie tylko wielkie i groźnie wyglądające nadwozie, które potrafi pędzić nawet i 304 km/h, ale w przeciwieństwie do Mercedesa, jego elegancja w zdecydowanie lepszy sposób łączy się ze sportowym klimatem. Szkoda tylko, że przy tym wszystkim standardowy wydech nie jest odpowiednio donośny, by był w stanie przekrzyczeć radio samochodowe. Jedyną rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, to rozczarowująca precyzja prowadzenia.
O tym, co jeszcze mi się spodobało i nie spodobało przeczytacie tutaj.
4. Audi RS7
Audi RS7 było spełnieniem jednego z wielu moich marzeń motoryzacyjnych. Dlaczego? Bo to pierwszy luksusowy fastback tego producenta od bardzo dawna. To też jedno z niewielu aut, gdzie bardzo podoba mi się tył, tylko dlatego, że nie przypomina żadnego innego auta spod znaku czterech pierścieni. Wystarczy spojrzeć na światła, chowany spoiler, czy czarne rury sportowego układu wydechowego (chociaż jeszcze lepiej ich posłuchać), by zrozumieć o co mi chodzi. Co prawda w środku nie ma już tej samej wyczynowej elegancji, jak w RS6, jednak ten model nadrabia zdecydowanie lepszą precyzją prowadzenia i dużo bardziej rasowym brzmieniem, godnym literek RS.
Jest jednak pewna rzecz, przy której ciągle się waham, bo mimo tego, iż umieściłem ten samochód wyżej od RS6, to nie jestem pewien, czy mając do wyboru oba auta, wsiadłbym akurat do RS7. Jedno jest pewne – RS6 z przodu wygląda zdecydowanie groźniej.
Wrażenia z jazdy Audi RS7 znajdziecie pod tym adresem.
3. Mercedes-Benz C63 AMG Edition 507
Najniższe miejsce na podium przyznaję prawdziwemu Musce Carowi, tyle, że w europejskiej wersji. Krótko mówiąc – 6.1 litrowe V8 z turbodoładowaniem o mocy 507 KM. Taka gromada jest w stanie cisnąć kierowcą do 100 km/h w nieco ponad 4 sekundy i pędzić z prędkością 280 km/h. Jest to też o stopień niższy model od całkowicie hardcore-owego Black Series, a jedyne, co je różni to rozstaw kół i 10 koni mechanicznych. Nie mniej jednak odnoszę wrażenie, że taka różnica sprawia, że C63 AMG Edition 507 jest jeszcze w stanie służyć jako normalne auto na co dzień, by raz na jakiś czas dać solidny wycisk kierowcy.
A samochód jest po prostu fantastyczny. Jeśli jesteś leniwy i nie chcesz skręcać za pomocą kierownicy, bo na przykład nie masz ochoty machać rękami (rozumiem to doskonale), to ten Mercedes jest wręcz stworzony dla Ciebie. Kierownicą narzucasz jedynie początkowy kierunek jazdy. Resztę zaś wykonujesz za pomocą pedału gazu przy akompaniamencie niebiańsko brzmiącego silnika. Można chcieć czegoś więcej? Trudno mi czegokolwiek więcej sobie wyobrażać.
Artykuł o Mercedesie C63 AMG Edition 507 przeczytacie tutaj.
2. Audi R8 V10
Trudno o lepsze zwieńczenie walentynek, jak za kierownicą Audi R8 V10. Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie byłem fanem tego samochodu, ponieważ nie jestem zwolennikiem robienia tańszych i bardziej cywilizowanych substytutów, jednak po zajęciu miejsca w przytulnym kubełku pomyślałem sobie, że chyba nie jest aż tak źle. Przekręciłem kluczyk, czego odzewem było szybkie warknięcie silnika za plecami – jest naprawdę dobrze. Silnik rozgrzany, więc mogę posłuchać ryku w garażu podziemnym, zanim dotrę do wyjazdu. Wszechogarniający ryk jest po prostu bezbłędny.
Na drodze jest jeszcze lepiej – Podczas gwałtownego przyspieszenia i przy mocnym hamowaniu R8 wykazuje się ogromną chęcią zatańczenia czegoś w rytm własnego silnika a ja szalałem ze szczęścia, bo Audi wyprodukowało samochód, który wymaga od kierowcy czujności i zaangażowania, przy tym jednocześnie nie jest wyzbyty dobrych manier – przy zmianie biegów skrzynia nie szarpała a w obawie przed progami zwalniającymi można zamówić dodatkowo opcję podniesienia zawieszenia, jak w Lambo Gallardo. Swoją drogą R8 V10 jest właśnie idealnym aperitifem przed wspomnianym Lamborghini (bo również miałem okazję przejechać się najmniejszym bykiem z Sant’Agata. Zainteresowanych odsyłam do Moto Collection). Ten może nie jest tak obszerny, jak Audi, ale jest za to znacznie brutalniejszy w stosunku do właściciela, czym jeszcze bardziej mnie urzekł. Tymczasem w zestawieniu Redline Motoblog jest moim absolutnym numerem 2.
O najszybszym z Audi przeczytacie tutaj.
1. KTM X-Bow
Czy może być coś lepszego od lekkiego jak worek pierza bolidu, bez przedniej szyby, wspomagania kierownicy, systemów ABS, ESP, z centralnie umieszczonym, 2 litrowym silnikiem z turbo, o mocy 220 KM w gorący, lipcowy dzień? Szczerze przyznam, że do momentu ruszenia przed siebie, słońce wyciskało ze mnie ostatnie poty. Potem zaś za wysuszanie mnie z płynów zabrał się ten czarno-biały bolid. W międzyczasie musiałem zająć miejsce na plastikowym fotelu Recaro, ustawić odległość pedałów, zamontować kierownicę na kolumnie i wykonać rytuał uruchomienia silnika.
A potem zaczyna się zabawa! Wyczucie układu kierowniczego i pedałów jest po prostu fenomenalna, silnik gwałtownie zaczyna przybierać na mocy po przekroczeniu 4 tysięcy obrotów na minutę, a po niespełna 4 sekundach, X-Bow pędzi już 100 km/h. To jednak nie jest w nim najlepsze. Najbardziej podoba mi się fakt, że każdy ruch trzeba tutaj dokładnie przemyśleć, a granica błędu w tym KTM-ie może być niebezpiecznie cienka. Z resztą po więcej zaproszę Was ponownie do artykułu.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz