Wściekle szybkie dzieło sztuki
Audi RS7 to jeden z najlepiej prezentujących się modeli RS w gamie
producenta z Ingolstadt. Mało tego, może pochwalić się osiągami, które
zawstydzą praktycznie każdego, kto stanie z nim w szranki, zaś brzmienie ma
wręcz apokaliptyczne.
Tydzień temu prezentowałem auto, które z całą pewnością powinno zagarnąć
tytuł samochodu o najbardziej złowrogim spojrzeniu. Dzisiejszy bohater, choć
numer „większy”, to nie stoi na szczycie drabiny pokarmowej serwowanej przez
Audi. Prawdę powiedziawszy nawet superkombi powinno się znajdować wyżej ze
względu na jego podły wyraz twarzy.
Siódemka prezentuje się ciut łagodniej, co nie oznacza, że widząc tego łobuza
we wstecznym lusterku, nie będziesz chciał szybko ustąpić mu miejsca. I wcale
mnie to nie dziwi – ogromny grill, niewiele mniejsze wloty powietrza na
zderzaku i gniewnie spoglądające światła są jak najbardziej skutecznym motywatorem
do przesiedlenia się na prawicę. Przy całej tej naburmuszonej facjacie, linia
nadwozia jest jego zaprzeczeniem. Narysowana jakby jednym pociągnięciem ołówka
prezentuje się bardzo lekko i bez niepotrzebnej agresji. Najciekawsze przy tym
jest jednak zakończenie auta. nadwozie opada aż do tylnych świateł, zaś te w
żadnym stopniu nie przypominają lamp w innym Audi. I bardzo dobrze, w końcu
księgowi nie mieli zbyt dużo do powiedzenia, przynajmniej na płaszczyźnie
detali z zewnątrz.
Wewnątrz RS7 panuje podobny przepych, choć jest tu trochę skromniej, niż
w szóstce. Nie ma spłaszczonej u dołu kierownicy, nie ma też czerwonego
obszycia foteli (choć sam wzór plastra miodu pozostał), ani pasów
bezpieczeństwa w krwistym kolorze. Nie ma nawet podsufitki z alcantary. To niby
tylko detale, jednak sprawiają, że nie siedzi się tu w aż takim zauroczeniu, co
w najbardziej rodzinnym z RS-ów. Jest tu jednak coś, co przyspiesza bicie serca
mocniej, niż w RS6. Wystarczy wdusić wspomniany srebrny przycisk nieopodal
dźwigni zmiany biegów.
Niby w obu autach pod maskami siedzi 4 litrowe V8, wspomagane dwiema
turbosprężarkami, których efektem końcowym jest całkiem spora gromada 560 KM
(poprzednie RS6 rozwijało całe 20 KM więcej), które pomimo niewielkiej różnicy
kilogramów, potrafią rozpędzić się do 100 km/h w mniej, niż 4 sekundy i ustać w
przyspieszeniu 150 km/h później. No, chyba, że auta są wyposażone w pakiet RS
Dynamic Plus (jak testowe auto). Wtedy kaganiec zostanie przesunięty dopiero na
304 km/h.
To, w jaki sposób komunikuje się RS7, jest zupełnie inną bajką. Jest tu
absolutnie wszystko, co potrzebne i obecne w RS6, ale tutaj należałoby to
pomnożyć x1000. Auto grzmi, bulgocze, ryczy, strzela, charczy, rzyga i pluje
wydając takie dźwięki jak fajerwerki w Sylwestra, a ty masz wrażenie, że dzieje
się to przy samych bębenkach uszu, bo soundtrack grany przez wydech jest
wszechogarniający. W sumie nie wiem co jest bardziej przerażające – ryczące RS7
w tunelu, czy to w jaki sposób wskazówka prędkościomierza zbliża się w do
liczby „320”.
Z całą pewnością to autostradowy typ i wszelkie wypady nim na tor, czy w
górską przełęcz nie będą już tak satysfakcjonujące. Trzeba pamiętać, że RS7 z
kierowcą waży ponad 2 tony, a to przekłada się już na stabilność podczas szybkiego
pokonywanych zakrętów. W RS6 było to przeraźliwie niepokojące, zaś RS7 jest tu
zdecydowanie lepsze – wiraże pokonuje się bardziej precyzyjnie i z większym
poczuciem panowania nad autem. Cały czas jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu,
że układ kierowniczy cenzurował część komunikatów, jakie przesyłały mi przednie
koła.
Najlepsze jest jednak to, w jaki sposób RS7 potrafi wytracić prędkość.
Ceramiczne tarcze o średnicy 38 cm potrafią zatrzymać rozpędzony, ponad 2 tonowy
pocisk niemalże w miejscu, zaś w codziennym użytkowaniu nie sprawiają
najmniejszych problemów. Siła dozowania jest przynajmniej tak dobra, jak w
tradycyjnym układzie, więc opowieści o zero-jedynkowym działaniu ceramiki –
przynajmniej w tym wypadku – możecie wsadzić między bajki. Równie dobre jest
też zawieszenie, które w trybie komfortowym świetnie pochłania wszelkie
niedoskonałości jezdni i gwarantuje nieziemski komfort jazdy. Kiedy jednak
przejdziecie w tryb sportowy, skrzynia biegów staje się brutalna, a zawieszenie
oblewa się betonem, który błyskawicznie sztywnieje i z sadystyczną
przyjemnością łamie kręgosłup.
Dlatego też najlepiej bawić się w trybie pośrednim – samochód ma już
odpowiednio szybką reakcję na gaz (choć tego w RS7 nigdy nie brakowało),
zawieszenie jest tylko lekko usztywnione, a skrzynia biegów jeszcze nie jest ogołocona
z dobrych manier. Warto też pobawić się samymi łopatkami, bo przekładnia działa
bez żadnego zastanowienia i natychmiast wykonuje polecenia wydane palcami.
Podsumowując – Audi RS6 i RS7 to auta, z którymi nie warto zadzierać na
prostym odcinku drogi. I jedno i drugie może równać się jedynie z
supersamochodami, jednak tylko do pierwszego zakrętu, podczas którego wychodzi
na jaw, kto tu cierpi na dużą nadwagę. Jeśli komuś to nie przeszkadza, to może
nabyć Audi RS7. Na starcie jest sporo droższy od RS6, gdyż cena wynosi minimum
537,5 tysiąca, jednak testowany egzemplarz w ostatecznej konfiguracji nie
będzie kosztować ponad 800 tysięcy, w przeciwieństwie do szóstki z ubiegłego tygodnia. Wybierając m. in. wyświetlacz Head-up, asystenta jazdy nocnej, pakiety
RS Comfort i RS Dynamic Plus, szyby dźwiękoszczelne oraz wskaźnik ograniczeń
prędkości, zapłacicie w sumie 778 230 zł.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz