Supersamochód w kamuflażu
To nie jest pierwszy raz, kiedy niemieccy producenci oferują wyczynowe
kombi dla rodziny, a przede wszystkim dla jej głowy. Co prawda nowy model nie
ma silnika z Lamborghini, lecz za to zyskuje motor, dzięki któremu pierwszy raz
w historii jest w stanie rozpędzić się do 100 km/h w mniej, niż 4 sekundy.
Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej sportowe auta klasy
wyższej były jednocześnie tak podobne do siebie i tak różne. Standardem jest
już 8 cylindrowy silnik z doładowaniem i automatyczną skrzynią biegów, powoli
też do tego utartego „dresscode-u” dołącza napęd na cztery koła (na chwilę
obecną jedynie Jaguar nie planuje dzielić mocy na osie). Stając przed wyborem samochodu
dla siebie z tego właśnie segmentu, bez wątpienia można powiedzieć, że każdy
znajdzie tu coś dla siebie.
Jaguar XFR to propozycja dla kogoś, kto idzie z duchem czasu i nie
potrzebuje konserwatywnie wyglądającej limuzyny, ani tym bardziej czegoś tak
opatrzonego, jak BMW, Mercedes, czy Audi. Jeśli to jednak mało, jest jeszcze
dzika wersja XFR-S z 550 konnym silnikiem i opcjonalnym spoilerem
przypominającym te z Imprez i Lancerów, który pasuje na tylną klapę tak bardzo,
jak garnitur do adidasów. BMW z całą pewnością wygląda najbardziej dynamicznie,
ale nowy model z „uturbionym” V8 straciło coś, za co uwielbiało się poprzednie
modele, a zwłaszcza poprzednika z wolnossącym, wysokoobrotowym V10. Tak, czy
siak chętnie poszukałbym w nowym modelu tego „czegoś”.
Na ringu pozostał jeszcze Mercedes AMG. W wersji E63 AMG S nie dość, że
nieziemsko rozpieszcza komfortem, to jest też brutalnie szybka. Nie trzeba
wiele, by pędzić nią 200 km/h, a jak opowiadał mi dobry kolega, Grzegorz Ciźla,
nawet grubo powyżej 300 km/h auto przyspiesza jakby nieznane mu było pojęcie
„oporu powietrza”. Brakuje mu tylko odpowiednio groźnie wyglądającej facjaty. Takiej,
na której widok kierowca bezwarunkowo zjeżdża na prawy pas tylko po to, by nie
być obserwowanym przez wściekły rząd LED-ów.
Takie ślepia mają auta tylko jednej marki. Jakby te były mało groźne, to
efekt może dopełnić szary, matowy lakier, który na żywo prezentuje się
fenomenalnie. Wiele jest „wkurzonych” RS-ów: RS4, RS5, RS7. To jednak nie są
jednak szczyty gniewu w wykonaniu Niemców. Prawdziwym Mount Everestem
wściekłości jest RS6. Może powiecie: „Kombi, jak kombi. Co w nim takiego
niebezpiecznego?”, ale kiedy zobaczycie jego twarz, nogi automatycznie zmiękną,
włos zjeży się na karku, a adrenalina będzie tryskać uszami. Samochód jest tak
niebezpieczny, że jak będziecie przeciągać ucieczkę na prawy pas, RS6 zeżre,
przeżuje, wypluje, poskacze po was, a na końcu obleje benzyną i podpali. I nie
ma od tej reguły wyjątku.
W środku RS6 potrafi rozpieszczać tak bardzo, jak tylko potrafi. Tu poza
wspaniałej jakości skórą i włóknem węglowym, znajdziecie też podsufitkę z
alcantary obszywaną czerwoną nicią. To jeszcze nie wszystko – prawdziwym
majstersztykiem można nazwać misterne szycie foteli (tą samą nicią). Rąby są
zbyt proste, tutaj zdecydowano się na sześciokąty, przypominające strukturę
plastra miodu. Poza tym oko cieszy niezbyt duża, spłaszczona u dołu kierownica,
solidna skala prędkościomierza i wielki, srebrny guzik, o którego działaniu
napiszę trochę później. Zwieńczeniem jest zestaw Bang & Olufsen, którego
niestety nie sprawdziłem ze względu na trochę napięty plan dnia.
Pod maską siedzi 4 litrowe V8, wspomagane dwiema turbosprężarkami, których
efektem końcowym jest całkiem spora gromada 560 KM (poprzednik rozwijał całe 20
KM więcej), które pomimo niewielkiej różnicy kilogramów w stosunku do
poprzednika, potrafią rozpędzić się do 100 km/h w mniej, niż 4 sekundy i ustać
w przyspieszeniu 150 km/h później. No, chyba, że auto jest wyposażone w pakiet
RS Dynamic Plus (jak testowe). Wtedy kaganiec zostanie przesunięty dopiero na
304 km/h. Czy jest coś, czego brakuje RS6-stce? Sportowego układu wydechowego,
który moim zdaniem powinien być absolutną koniecznością. Co prawda jest bulgot,
ryk, są strzały z wydechu i rzyganie, ale wszystko słyszy się tak, jakby
epicentrum nie znajdowało się zaraz za bagażnikiem, a jakieś 10 metrów dalej.
Z całą pewnością to autostradowy typ i wszelkie wypady nim na tor, czy w
górską przełęcz nie będą już tak satysfakcjonujące. Trzeba pamiętać, że auto
wraz z kierowcą ważą ponad 2 tony, a to przekłada się już na stabilność podczas
szybkiego pokonywanych zakrętów. Prowadzenie RS6 nie urzekło mnie i mógłbym
porównać je do przerażonej tłustej łasicy. Auto nie bardzo wie jak i
nieszczególnie umie wjechać tam, gdzie zażyczy sobie kierowca. Pokonując bardzo
szybkie zakręty byłem przekonany, że pomiędzy oponami, a nawierzchnią
znajdowały się rolki, które spychały całe auto na zewnątrz zakrętu. Po RS6
mogłem oczekiwać znacznie więcej, nawet jeśli waży te dwie tony. Na szczęście
napęd robi wspaniałą robotę. Bez znaczenia, czy asfalt jest suchy,
przybrudzony, lekko nierówny, czy zanurzony w kilkucentymetrowej warstwie wody,
samochód bez najmniejszego wzruszenia rwie przed siebie jak szalone, nie tracąc
ani na chwilę przyczepności.
Najlepsze jest jednak to, w jaki sposób samochód wytraca prędkość.
Ceramiczne dyski o średnicy 38 cm potrafią zatrzymać rozpędzony, ponad 2 tonowy
pocisk niemalże w miejscu, zaś w codziennym użytkowaniu nie sprawiaja
najmniejszych problemów. Siła dozowania jest przynajmniej tak dobra, jak w
tradycyjnym układzie, więc opowieści o zero-jedynkowym działaniu ceramiki –
przynajmniej w tym wypadku – możecie wsadzić między bajki. Równie dobre jest
też zawieszenie, które w trybie komfortowym świetnie pochłania wszelkie
niedoskonałości jezdni i gwarantuje nieziemski (jak na rodzinną rakietę)
komfort jazdy. Kiedy jednak przejdziecie w tryb sportowy, skrzynia biegów staje
się brutalna, a zawieszenie oblewa się betonem, który błyskawicznie sztywnieje.
Dlatego też najlepiej bawić się w trybie pośrednim – samochód ma już
odpowiednio szybką reakcję na gaz (choć tego w RS6 nigdy nie brakowało),
zawieszenie jest tylko lekko usztywnione, a skrzynia biegów jeszcze nie jest
ogołocona z dobrych manier. Warto też pobawić się samymi łopatkami, bo przekładnia
działa bez żadnego zastanowienia i natychmiast wykonuje polecenia wydane
palcami.
Podsumowując – Audi RS6 to auto, z którym nie warto zadzierać na prostym
odcinku drogi. Bez kompleksów może stawać jak równy z równym z
supersamochodami, jednak tylko do pierwszego zakrętu, podczas którego wychodzi
na jaw, kto tu cierpi na dużą nadwagę. Audi ma za to jedną bardzo ważną zaletę –
jego widok we wstecznym lusterku jest jak otrzymanie w pudełku palca od mafii –
mrozi krew w żyłach. Jeszcze jakby w wyposażeniu znalazł się sportowy układ
wydechowy...
Wspominałem coś o zamrażaniu krwi w żyłach? To teraz poleję Was ciekłym
azotem, bo przejdę do kwestii finansowej. Za Audi RS6 z podstawowym
wyposażeniem trzeba przygotować minimum 508,5 tysiąca złotych. Jeśli dodacie do
listy wyposażenia szary, matowy lakier, wywindujecie cenę o blisko 30 tysięcy
złotych. Ponadto na liście znalazły się 21 calowe felgi, szklany dach,
ogrzewanie wszystkich siedzeń, podsufitka z alcantary, audio Bang &
Olufsen, pakiet optyczny Carbon i wiele, wiele więcej (lista wyposażenia
dodatkowego zajmuje dwie strony), za co przyszłoby zapłacić już blisko 803 tysiące
zł.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz