Wszystko to, czego brakuje Leonowi Cupra
Przyznam szczerze, że zupełnie nie rozumiem zafascynowania wśród moich
znajomych najmocniejszym SEAT-em Leonem, który moim zdaniem jest okropny. Co
więcej – to chyba największa ofiara wyścigu zbrojeń na ilość koni mechanicznych
w Hot Hatchach, ale Volkswagen ma w swoich szeregach prawdziwe lekarstwo.
Nazywa się Golf R.
Z tego, co zauważyłem, to właściwie każdy nowy
Hot Hatch, który pojawia się na naszym rynku musi mieć wyższą moc od
najmocniejszego auta tego segmentu i to jest już niepisaną regułą, od której
jako jedyne odcinają się Kia i Hyundai. Ich najmocniejsze GTI mają jakieś 180 –
200 KM. Cała reszta zaś ma już co najmniej 220 KM choć coraz częściej spotyka
się liczby niebezpiecznie zbliżające się do wartości „300”, by ją bezwiednie
przekroczyć, jednakże na dziś dzień przedział od 300 koni w górę zarezerwowany
jest jeszcze dla klasy premium.
Naturalnie ta granica jest łakomym kąskiem dla
producentów, którzy prześcigają się ze sobą, który z nich osiągnie ją pierwszy
– SEAT, Renault, czy może Opel. Tyle, że zwycięzca już jest – to Ford Focus RS
i RS500, mające odpowiednio 305 i 350 KM. Następnym w kolejce jest SEAT Leon
Cupra 280. Najzabawniejsze przy tym jest jednak fakt, że pomimo dość poważnej
mocy, uporczywie stosuje się napęd na przednie koła, którym sprawę
przemieszczenia mocy na asfalt ułatwia się tzw. „elektroszperą”. Szczerze
przyznam, że oś, która ma za zadanie przeniesienie mocy i pokierowanie nią, na
suchej nawierzchni radzi sobie zaskakująco dobrze. Ale podkreślę raz jeszcze –
na suchej i równej jak stół jezdni. W każdym innym wypadku samochód jest po
prostu bezradnie beznadziejny, czyli przez jakieś 300 dni w roku.
Ponadto Leon Cupra wcale nie wygląda ciekawie
ani na zewnątrz, ani tym bardziej w środku, gdzie nawet nie myślisz o tym, by
po wyłączeniu silnika posiedzieć w środku i po raz kolejny oglądać kokpit,
fotele, czy nawet kierownicę. Przyznam nawet, że patrzenie na konsolę centralną
z ekranem nawigacji wielkości ekranu mojego telefonu sprawiało mi ból, dlatego
nawet kiedy potrzebowałem tam zerknąć, nie robiłem tego. Uważam też, że Leon
Cupra nie jest aż tak warty uwagi, co Volkswagen Golf R, który pozbył się
wszelkich wad SEAT-a.
Wystarczy dopłacić do ceny Cupry 280 z DSG 25
tysięcy złotych, by otrzymać 20 koni mechanicznych ekstra, napęd na cztery koła
i znacznie lepsze wykonanie wnętrza. Wierzcie mi – naprawdę warto. Za niespełna
148 tysięcy otrzymacie samochód, który nie dość, że podobno potrafi
fantastycznie driftować zimą i jest piekielnie szybkie w każdych warunkach
atmosferycznych, ale dostajecie też auto, którym można jeździć na co dzień, bo
ma dosłownie wszystko, co mu jest do tego potrzebne. Jest nawet tryb Eco, który
jest nieoceniony wtedy, kiedy wskazówka poziomu paliwa od dłuższego czasu
znajduje się w czerwonym polu. Ten zaś prezentowany samochód, to wydatek ponad
192 tysięcy złotych, które składają się na m. in. perłowy lakier, skórzaną
tapicerkę, 19 calowe aluminiowe felgi, podgrzewane siedzenia, nawigację
satelitarną, szklany dach i adaptacyjne reflektory.
To dość sporo, jak na bardzo mocnego Hot Hatcha,
który nie jest jeszcze premium – za równowartość można byłoby polować na Audi
S3, które ma tyle samo koni mechanicznych, które wędrują na taką samą ilość kół
i ma takie same osiągi. Oczywiście też jest już reprezentantem klasy premium,
ale ja i tak wolałbym Volkswagena. Powód może być dla Was prozaiczny, ale w
moim mniemaniu hot hatche to mimo wszystko klasa zwykłych, budżetowych
kompaktów, którym ktoś przez przypadek wsadził mocny silnik nie pod tę maskę,
co trzeba. To (wbrew pozorom) ciągle tanie sportowe samochody, które z jednej
strony wiernie posłużą załadowane zakupami po sam dach, by w któryś weekend
czerpać prawdziwą frajdę z wyciskania siódmych potów na torze.
Poza tym moim zdaniem, S3 jest już trochę
przekombinowane. Jedynym elementem wewnątrz, który mi się podoba to fotele, za
to szczerą nienawiścią darzę okrągłe, ogromnych rozmiarów kraty okupujące
konsolę środkową. Wcale to nie wygląda fajnie i powiem więcej – patrzeć na to
nie mogę. Ponadto wystrzały z wydechu są tak sztuczne, że prędzej przywodzą na
myśl przygrywkę na perkusji po opowiedzeniu kiepskiego żartu, niż wystrzał
niedopalonego paliwa w wydechu.
Wewnątrz Golfa R podoba mi się dużo bardziej.
Jest tu duża nawigacja satelitarna, dobrze wyglądająca kierownica, którą ściska
się nie mniej pewnie, są też mega-czytelne zegary o indywidualnym wzorze. Nie
zabrakło też przycisku startera, ulokowanego w tym samym miejscu, co w Audi –
przy dźwigni zmiany biegów. Nawet skórzana tapicerka nie jest taka, jaką
spotkalibyście w każdym innym Golfie – tutaj wzorem przypomina włókno węglowe.
W ogóle fotele są bardzo dobre. Przytulają ciało z czułością mamy i nie
puszczają nawet na najostrzejszym zakręcie. I naprawdę nic więcej tutaj mi nie
trzeba.
Z zewnątrz dosłownie kilka detali zdradza, że
mamy do czynienia z najmocniejszym z Golfów. Po pierwsze – cztery, potężne
końcówki wydechu, jednak te z reguły dostrzega się już post factum, kiedy już sprowokujecie kierowcę Golfa R do małego
pojedynku. Drugi szczegół nie jest aż tak widoczny na pierwszy rzut oka, za to
jest go niemal wszędzie – na atrapie chłodnicy, klapie bagażnika, błotnikach,
siedzeniach, osłonie silnika i na kluczyku. Chodzi o literę „R”, którą można
scharakteryzować nie inaczej jak...
... 2 litry, turbosprężarka, 300 KM, 380 Nm, zaś
dwie ostatnie wartości dostępne są bez przerwy w zakresie między 1800 a 6200
obrotów na minutę (przy 5500 obrotach na minutę ustępuje moment obrotowy na
rzecz mocy). Z wykorzystaniem kontroli startu można osiągnąć 100 km/h w
niespełna 5 sekund, a prędkość maksymalna została ograniczona do 250 km/h. To
jednak nic. Skrzynia DSG w tym modelu to – moim skromnym zdaniem – absolutny
szczyt dopracowania. Przekładnia nie szarpie, nie przeciąga, zmienia biegi z
zaskakującą szybkością, a płynności (przede wszystkim w trybie Race i Launch
Control) mogłyby pozazdrościć stare przekładnie Mercedesa.
Do tego praktycznie niewyczerpalne zapasy
trakcji. Absolutnie pod tym względem trudno znaleźć Golfowi R godnego rywala,
który nie siedzi w segmencie Premium. Przyczepność jest zawsze i wszędzie – czy
to na suchej jezdni, czy na zalanej kilkoma centymetrami wody, z aktywowanym
ESP, czy bez. Po prostu nie uświadczycie tutaj buksowania kołami. Chyba, że
zimą na lodzie, bądź śniegu, jednak zdradzę Wam, że powinniście się świetnie
bawić, ponieważ plotki głoszą, że w takich warunkach tylna oś Golfa R bardzo
lubi bawić się w berka z przednią, czego efektem są spektakularnie długie
drifty. Nie ukrywam, że sam chętnie znalazłbym się z „eRką” gdzieś na
zamarzniętym jeziorze w okolicach koła podbiegunowego, by zweryfikować ile w
tym wszystkim jest prawdy.
Podsumowując. Tak jak napisałem w tytule,
samochód ma wszystko to, czego brakowało mi w SEAT-cie. Jest jakość na poziomie
Audi, za trochę mniejsze pieniądze, jest niesamowicie skuteczny napęd na cztery
koła i jest też wygląd, który nie jest efekciarskim przekombinowaniem
odrysowanego szablonu typowego kompaktu. Gdybym miał wybrać między Leonem Cupra280, Golfem R i Audi S3, bez wątpienia wybrałbym – trochę ku swemu zdziwieniu –
Volkswagena. Amen.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz