Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

piątek, 11 kwietnia 2014

Szybkie i nieznane: Parradine 525S

Fot. shorey.net

Dwa tygodnie temu pisałem o brytyjskim samochodzie z całkiem sporymi tradycjami. Chodzi o Jensena – markę, która nigdy nie była rewelacyjnie popularna, jednak w jako takiej kondycji dotrwała do XXI wieku. Dziś również pochylę się się nad samochodem z wysp brytyjskich.

Parradine 525S zostało zaprezentowane w 2000 roku i jest klasycznym – jak na angielskie zapędy – dwumiejscowym roadsterem. Szpetnym, paskudnym i odrzucającym. Wiecie co ma Parradine w logo? Coś, co idealnie pasuje do jego stylistyki – słonia. Brakuje tylko składu porcelany. Nie wiem czemu John Parradine inspirując się Ferrari, czy Lamborghini za logo wybrał sobie tego wielkiego stwora, który chyba w ostatniej kolejności kojarzony byłby ze zwinnością i szybkością. Przecież w przyrodzie jest cała masa dużo bardziej odpowiednich zwierząt. Na przykład sokół wędrowny, orzeł przedni, żaglica, czy antylopa widłoroga. Każde z nich osiąga szybkość co najmniej 100 km/h. Słoń może pognać co najwyżej 40 km/h. Najpewniej biegnąc z górki i z wiatrem wiejącym w zad. Taki wybór może tłumaczyć tylko angielski humor, bo niewątpliwie trzeba go mieć decydując się na taką stylistykę.

Maksymalnie obłe nadwozie rozpoczyna się owalną atrapą chłodnicy, i reflektorami o tym samym kształcie. Grill został spięty parą żeber, gdyż najprawdopodobniej bez nich przód rozerwałby się pod wpływem napierającego powietrza. Same reflektory przywodzą na myśl światła z Forda Pumy. Za wydatnym przednim błotnikiem znalazł się przerysowany wylot ciepłego powietrza z tarcz hamulcowych, później widzimy krótką kabinę i opadający tył z dużymi światłami. Dalej znalazło się miejsce na centralnie umieszczoną podwójną końcówkę wydechu.

Wnętrze jest miejscem, gdzie wszystkie kanty samochodu znalazły swoją kumulację. Ostro zarysowana jest deska rozdzielcza, otoczona z obu stron jakimiś czarnymi prostokątami. Na domiar złego wnętrze okraszono jakimiś obłościami wywołującymi chorobę morską. Zastanawiam się, co jest najlepszym elementem wnętrza i dochodzę do wniosku, że nic. Z pewnością kierowca jest tu najgorszym elementem, bo chyba żaden nie chciałby się tu znaleźć. Nie myślę już nawet o nikim na prawym fotelu, bo po prostu zapraszanie kogoś do środka byłoby tak niestosowne, jak podanie uroczystej kolacji w oborze.

A skoro nikt nie będzie siedzieć za kierownicą, to nikt nie doświadczy mocy 517 KM, które podobno są w stanie rozpędzić 525S do blisko 330 km/h. Nikogo też nie wprawi w zaskoczenie przyspieszenie, które po blisko 4 sekundach wgniatania w fotel przeniesie na drugą stronę 100 km/h. Nikt tego nie sprawdzi, bo auto wygląda wręcz odradzająco obrzydliwie.

Znacie może kogoś, kto w ciemno wyda 160 tysięcy dolarów na auto, którego nawet nie będzie chciał oglądać? Ja też nie, dlatego uważam, że Parradine stworzył wyjątkowy pojazd, którym nikt nie będzie chciał mieć. To przeczy już jakiejkolwiek logice.

Fot. scorpiocars.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz