Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 26 marca 2014

Wyścig na ¼ mili – BMW X5 M50d


Rozbudzone nadzieje


Literka M ma niezwykłą moc sprawczą, bowiem kierowcy zaczynają spodziewać się od samochodu niezapomnianych wrażeń za kierownicą. Czy X5 M50d jest w stanie sprostać wygórowanym oczekiwaniom swojego kierowcy?


Jest piątkowy wieczór. Macie ochotę spędzić go w trochę inny sposób, niż wszystkie inne. Zabieracie swoje dziewczyny, bądź chłopaków na jakąś dobrą komedię do kina, czy teatru, a na zwieńczenie ciekawego dnia kierujecie swoje kroki do bardzo dobrej restauracji licząc na to, że dostaniecie coś równie wykwintnego. Niestety na talerzu otrzymujecie szybko i niesmacznie przyrządzonego De volaille-a, tłuczone ziemniakami z cebulką i surówką z marchewki. Przez chwilę zastanawiacie się, czy ciekawie brzmiąca nazwa restauracji, za którą pociągnęły was nogi, nie obiecała więcej, niż tylko górę ziemniaków z surówką, ale też rozpadającym się rulonem mięsa z wylewającym się żółtym czymś, czego konsystencja zdecydowanie bardziej przypomina masło, czy olej, niż ser.


Krótko mówiąc jeden szczegół wzbudził w was ogromne nadzieje. I dokładnie tak samo mam po jeździe BMW X5 M50d. Tutaj funkcję polityka pełni litera M, którą do niedawna otrzymywały tylko najbardziej sportowe samochody. Nazwa Motorsport był bowiem gwarantem nie tylko najlepszych osiągów, ale też pewnego i porażająco szybkiego prowadzenia. Przynajmniej do momentu, kiedy w ofercie X5 pojawił się dieslowski wariant M. Z 3 litrowym silnikiem, 3 turbosprężarkami i mocą ponad 380 KM. Nie ma na świecie bardziej wysilonej jednostki wysokoprężnej na świecie – każdy cylinder produkuje 63,5 konia mechanicznego, co na litr pojemności skokowej daje 127 KM – tyle samo, co osiąga Ferrari 458 Italia.


I na papierze rzeczywiście wygląda to bardzo ciekawie. Auto ważące prawie 2,2 tony przyspiesza do 100 km/h w nieco ponad 5 sekund, zaś prędkość maksymalna została ograniczona do 250 km/h. Dlaczego więc cały czas narzekam na to X5?

Bo moim zdaniem nie zasługuje na literkę M. Owszem – samochód jest szybki, ale nie robi dużo większego wrażenia, niż model z tym samym silnikiem, lecz słabszym o 123 KM. Po prostu po wciśnięciu pedału gazu poczułem rozczarowanie, bo oczekiwałem obezwładniającego wbicia w fotel i szarży przy ciągłym przyspieszeniu, które wyrywałoby mi mięśnie twarzy. Jedynie, czego doświadczam, to przyjemnie podbitego dźwięku silnika w przedziale między 2, a 3 tysięcy obrotów na minutę i starego, dobrego, mięsistego gangu silnika, który zaczyna się odrobinę wyżej.


Pod względem prowadzenia i komfortu nie poczyniono w zasadzie żadnych zmian – X5 i jedno i drugie wykonuje bardzo przyzwoicie, jednak po – nawet – „usportowionym” wariancie mogłem oczekiwać trochę bardziej stanowczego sponiewierania pasażerami.


To może są jakieś zmiany dostrzegalne gołym okiem? Tylko, jeśli patrzymy z przodu – jest inny zderzak, zaś z tyłu widnieje oczywiście odpowiedni napis. Patrzcie Audi i Mercedes – tak się robi „sleepery”. X5 M50d jest tak uśpiony, że nawet zapomniał o sportowym zobowiązaniu wynikającym z noszenia na tylnej klapie napisu M.


Moim zdaniem auto równie dobrze mogłoby nazywać się po prostu X5 50d (punkt dla was marketingowcy BMW  ;-) ) – wtedy też na pewno kosztowałby na starcie mniej, bo kwota 383 tysięcy złotych pozwoli na zakup bardzo dobrze wyposażonej i niewiele wolniejszej wersji 30d. Aby jednak dokupić wszystko, co miał prezentowany model, trzeba byłoby przygotować już 472 tysiące złotych, a lista wyposażenia dodatkowego obejmowałaby m. in. BMW Night Vision, 4 strefową klimatyzację, ogrzewanie i wentylacja foteli z przodu, LED-owe reflektory, czy nawigację satelitarną. To już jednak stanowczo za dużo.

Nie widziałem już większego krawężnika do pokonania


Tak wygląda obraz wokół auta, kiedy jeszcze stoi wszystkimi
kołami na asfalcie...
... a tak, jak atakujemy przeszkodę terenową






























Fot. Marcin Koński, BMW

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz