Człowiek śniegu z miasta
Z zewnątrz Yeti wygląda jak typowy kompaktowy SUV, jednak zajmując
miejsce za kierownicą można odnieść wrażenie, że jeździ się trochę wyżej
zawieszoną Octavią. Czym może jeszcze zaskoczyć SUV Skody?
Znajomi mojego przyjaciela są bardzo zainteresowani zakupem nowego
samochodu i poprosili mnie, bym zrecenzował kompaktowego SUV-a. Usłyszałem, że
chodzi o model popularnego producenta i niemal natychmiast przeszył mnie
dreszcz z obawy o to, że przyjdzie mi sprawdzić coś beznadziejnie przeciętnego
i bez wyrazu. Ostatnie dwa słowa, jakie niespecjalnie chciałem usłyszeć to
Skoda Yeti.
Całkiem niedawno najbardziej terenowa ze Skód przeszła face lifting,
który podobno ma zapewnić żywot tej generacji na kolejne cztery lata. Pytanie
tylko, czy zmiany przyniosły więcej dobrego, niż złego? Nowy przód z innym
grillem został pozbawiony charakterystycznych okrągłych reflektorów, przez co
nie prezentuje się już tak bojowo. Jedni mówią, że to przez chiński rynek,
któremu nie podobał się nietypowy kształt świateł. Inni zaś twierdzili, że
poprzednie Yeti nie podobało się klientom, zaś obecnie nabywcy z nostalgią
wspominają jedyną w swoim rodzaju facjatę śnieżnego stwora.
Oczywiście zmiana ta przyniosła również pewną korzyść, ponieważ wreszcie
będzie można wyposażyć samochód w reflektory biksenonowe, czy kamerę cofania.
Na dodatek cena również uległa zmianie – teraz na zakup nowego Yeti możesz
przeznaczyć 1000 złotych mniej. Wewnątrz zmiany są prawie niezauważalne.
Największą z nich jest nowa kierownica, jednak to nie ona najbardziej zaskakuje.
SUV-y mają to do siebie, że pozycja za kierownicą jest wysoka.
Przynajmniej na tyle, by w czasie stania w korku zaglądać do wnętrz sąsiednich
aut. W Skodzie będziecie musieli zapomnieć o tym przywileju, ponieważ za
kierownicą siedzi się niewiele wyżej, niż w zwykłym samochodzie. Komfort jazdy
i stabilność również jest żywcem przeszczepiony z mniejszych aut, zaś płynność
działania sprzęgła w wersji z manualną skrzynią wręcz oczarowuje.
I tylko jedna rzecz trochę przeszkadza przy tym całym dobrodziejstwie –
silnik. Nie jest zły, lecz zdecydowanie bardziej pod maską pasowałaby mocniejsza
jednostka. 122 konny, benzynowy 1,4 spełni wymagania jedynie bardzo spokojnych
kierowców, którzy nie lubią kręcić silnika powyżej 3 tysięcy obrotów na minutę.
No i trochę szkoda, bo dużo ciekawsze, wręcz rasowe dźwięki dochodzą spod maski
dużo wyżej – w okolicach czerwonego pola obrotomierza. Najciekawsze przy tym
jednak jest to, że testowana wersja Green tec jest cięższa o 20 kg i zużywa
około pół litra paliwa mniej od zwykłej wersji 1,4 TSI. Tak się teraz właśnie
zastanawiam, jaki jest sens standardowego 1,4, skoro ekologiczna ma takie same
osiągi i spala trochę mniej paliwa.
To skoro nie „turbobenzynowy” silnik, to może diesel lepiej sprawdzi się
w wyżej zawieszonej Skodzie. Najsłabszym oferowanym wariantem jest motor 1,6
produkujący 105 KM i choć ma 17 koni mniej, to samochód powinien nadrabiać
stratę momentem obrotowym, który liczy sobie 250 Nm. Niestety jak widać w
tabelce i za kierownicą niedostatek jest odczuwalny. Aby wyprzedzić wysokoprężną
Skodą w trasie, trzeba załączyć sportowy tryb skrzyni biegów, rozpędzić się
jeszcze na właściwym pasie i wcisnąć pedał gazu tak mocno, jak to tylko możliwe
po zjechaniu na przeciwległy pas. Spokojna jazda oczywiście jest możliwa, ale
szybko zakończyłaby się w sznurze za ciężarówką.
Wysokoprężny wariant sprawdzi się doskonale za to w niezbyt trudnym
terenie. I wcale nie mam tu na uwadze wiejskie szutrowe drogi, tylko coś
poważniejszego kalibru. Pomimo napędu tylko na jedną oś Yeti 1,6 TDI bardzo
dobrze radził sobie w kopnym śniegu... w wąwozie. Nawet głębokie koleiny nie
były w stanie powstrzymać „wielkiej stopy”. Czyżby nikt nie powiedział tej
Skodzie, że nie ma napędu na cztery koła?
Skoda Yeti to zaskakująco dojrzałe auto, które zapewnia bardzo dobry komfort
podróżowania, zdecydowanie bardziej zbliżony do auta osobowego, niż SUV-a. A
ile kosztowałby śnieżny potwór z turbodoładowanym silnikiem 1,4 Green tec? Co
najmniej 71 tysięcy złotych, jeśli jednak chcielibyście doposażyć auto w to, co
miał testowy model, musielibyście zorganizować dodatkowe 8 tysięcy złotych. Diesel
1,6 jest zdecydowanie większym wydatkiem. Już na starcie cena przerośnie
doposażonego 1,4 TSI i wyniesie 97,5 tysiąca złotych, a to jeszcze nie koniec.
Testowy model ze zdjęć ma ponadto m. in. bi-ksenony, nawigację, okno dachowe,
czy tempomat, dzięki czemu kosztuje już 123,5 tysiąca złotych.
To już bardzo poważne pieniądze. Za równowartość można byłoby
zrezygnować z kilku elementów wyposażenia i wybrać zdecydowanie mocniejsze
silniki. Do tego auta w grę powinny wchodzić te, przynajmniej 140 konne.
Zdjęcia wyłącznie wersji 1,6 TDI
Fot. Krystian A. Kwaśniewski, Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz