Uwaga! Kąsa!
Jeśli wsiedliście do tego samochodu, uruchomiliście silnik i pognaliście
przed siebie w dzikim pędzie, na pewno zostaliście ukąszeni przez skorpiona.
Już tak łatwo nie uwolnicie się z jego toksyny.
Zawsze powtarzam, że zima nie zaczyna się wtedy, kiedy spadnie śnieg, a
dopiero w momencie, gdy wszyscy kierowcy nie odważają się jechać więcej niż 50
km/h. Bez względu na to jakie mają opony na kołach, bądź czy na drodze zalega
śnieg. W takich warunkach przyszło jeździć mi najbardziej szalonym Abarthem
dostępnym na naszym rynku. Już standardowa „pięćsetka” oznakowana skorpionem z
miejsca stała się jednym z moich ulubionych miejskich hot hatchy. Przede
wszystkim za sprawą grubej, mięsistej kierownicy, połączonej z bardzo czułym
układem kierowniczym. Na tym nie koniec czułości, bo prawy pedał również jest
obdarzony dużą wrażliwością na dyrygowanie stopą. Toteż Abarth 595 bardzo chętnie
przenosi wskazówkę prędkościomierza na coraz wyższe wartości.
Uwielbiam ten samochód każdą komórką mojego ciała, gdyż daje mi
dosłownie wszystko, czego mógłbym oczekiwać po mocnym mieszczuchu – dwóch
miejsc ciasno otoczonych ścianami z blach, które przemieszczają się z
zadziwiającą szybkością nie tylko na prostych odcinkach, ale przede wszystkim
na zakrętach. Moje uczucie jest tak silne, że na samą myśl przejażdżki nie
potrzebuję już pić kawy, a po chwyceniu kierownicy na karku zaczyną mi się
jeżyć włosy. A dzisiejszy bohater jest jeszcze lżejszy i dużo mocniejszy od
testowanego wcześniej Abartha 500.
Z zewnątrz mocniejsze 595 nie wyróżniają większe zderzaki, gdyż te już
są odpowiednio wielkie. Innym wyróżnikiem są nowe barwy wojenne – czerwień i
grafit oddzielony od siebie białym pasem. Oczywiście koła i hamulce musiały
zostać dostosowane do wymagań stawianych przez stado 160 rwących przed siebie
niczym górski potok koni mechanicznych. A, że jest to wersja Turismo (nie 500),
wszędzie, gdzie można spotkać skorpiona, znajdziecie też numer 595, którego
oznaczenie trafiło od legendarnego protoplasty z lat 70.
W środku tematem przewodnim jest krwista czerwień i głęboka czerń, którą
można znaleźć na desce rozdzielczej i fotelach. Przed oczami znajduje się budka
skrywająca w jednym zegarze prędkościomierz, obrotomierz i komputer pokładowy.
Wbrew pozorom to nie one są najważniejsze tutaj. Zdecydowany prym wiedzie duży
czarny przycisk na desce rozdzielczej. Po wciśnięciu samochód staje się jeszcze
ostrzejszy, zaś kontrola trakcji zostaje upoważniona do dużo rzadszej
interwencji. Przy okazji też tryb „Sport” bardziej angażuje silnik mocniej
odkręcając kurek niutonometrów i układ kierowniczy usztywniając jego pracę.
Wtedy zaczyna się zabawa. Zredukujcie bieg i zgniećcie pedał gazu, a
Abarth odwdzięczy się wyrwaniem przed siebie w dzikim pędzie bez względu na to,
z jaką prędkością przed chwilą się poruszaliście. Kończy Wam się prosta? Bez
paniki. 595 tylko może wyglądać na taką, która boi się zakrętów, a właściwie to
Wy myśląc, że to zwyczajne pudełko, będziecie bać się zaatakować wiraż z
większą prędkością. Zdziwilibyście się jak stabilny potrafi być Abarth. Można
byłoby pomyśleć, że żaden zakręt nie zrobi na nim wrażenia, co pewnie byłoby
prawdą. Przynajmniej ja nie odczułem najmniejszego zawahania w zakręcie ani ze
strony opon, ani układu kierowniczego. Perfekcyjnie precyzyjna maszyna.
Na koniec pozostawiam trzy łyżki dziegciu w tej beczce miodu sportowych
wrażeń. Pierwsza – fotele mogłyby być głębiej wyprofilowane, gdyż śliska skóra
nie zawsze gwarantuje odpowiednią przyczepność pleców. Druga – zbiornik paliwa
wielkości butelki Liptona, którego właśnie wypiłem. Co prawda napełnienie
zbiornika kosztuje tyle, co wspomniany napój, jednak widok znikających kresek
ze wskaźnika ilości paliwa kilka kilometrów od stacji benzynowej nie jest zbyt
przyjemnym widokiem.
Ostatnia i najbardziej bolesna – cena. Prezentowany egzemplarz
doposażony o dwutonowy lakier metallic oddzielony białym pasem, aluminiowymi
felgami, skórzaną tapicerką i systemem Hi-Fi kosztuje ponad 103 tysiące
złotych, a to już liga MINI Coopera S. Na pocieszenie dodam, że jeśli miałbym
wybrać pomiędzy tą dwójką, to wziąłbym Abartha. Ten skorpion mocno musiał mnie
złapać.
Może na takiego nie wygląda, ale łatwo lewego pasa nie odda |
Dla przypomnienia: To nie jest już Abarth 500 |
Po ukąszeniu jad Abartha błyskawicznie rozchodzi się po całym ciele |
Muzyka wydobywająca się z podwójnego wydechu jest nieprzyzwoicie piękna |
Fotele mogłyby lepiej podpierać ciało na zakrętach |
Ten przycisk powinien być obligatoryjnie włączony przez cały czas |
Silnik 1,4 ledwo mieści się pod krótką maską 595 |
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz