Ostatni samuraj
To GTI jest jednym z najmniejszych sportowych hatchbacków dostępnych na
polskim rynku. Sztywne zawieszenie i żywiołowy silnik to znak rozpoznawczy nie
tylko tej, ale i poprzedniej generacji. Co zatem jest powodem mniejszej
popularności Sporta w Polsce?
Suzuki Swift jest chyba ostatnim przedstawicielem Mini GTi z wolnossącym
silnikiem pod maską. Coraz więcej konkurentów chętniej sięga po małe jednostki
wspomagane turbosprężarką. Co prawda mają dużo wigoru i zadowalają się niskim
zużyciem paliwa, jednak mogą co najwyżej pomarzyć o tak donośnym dźwięku
silnika, nie wspominając o reakcji na gaz. Tutaj jest wręcz brutalnie ostry.
Lekkie muśnięcie pedału doprowadza do natychmiastowego wyrwania przed siebie,
bez względu na to ilu pasażerów znajduje się na pokładzie tego malucha.
Ten Katsumoto małych sportowych GTI zachowuje się tak jednak tylko
wtedy, kiedy wskazówka obrotomierza znajduje się w rejonach, gdzie w każdym
innym aucie powoli zaczyna brakować tchu. Do 5 tysięcy obrotów na minutę auto
cały czas reaguje jak mucha, którą próbujecie zabić dłonią. Problem w tym, że
jednak nie kwapi się specjalnie z przyspieszaniem. To typowa wysoobrotowa
wiertarka, która dla zapewnienia niezawodności - nawet przy ciągłej ostrej
jeździe - została wyposażona w kute podzespoły. Po przekroczeniu cyferki „5”
samochód staje się dziki i ostry. I tak do 7200 obrotów na minutę, kiedy to
ogranicznik wkracza do akcji. Kolejny bieg, i ciągłe szaleńcze przyspieszenie
nie ma końca. To dlatego, że przy każdej zmianie biegów obroty cały czas
utrzymują się w najlepszym dla auta zakresie. Dzięki temu Swift rozpędza się do
blisko 200 km/h przekraczając 100 km/h w niespełna 9 sekund.
Zawieszenie i czuły układ kierowniczy Swifta sprawia, że samochód
prowadzi się nad wyraz pewnie. Auto sprawia wrażenie przyklejonego do
nawierzchni, aczkolwiek na pierwszych dwóch biegach bez problemów potrafi
zerwać przyczepność. Jedynie hamulce zasługują na słowa krytyki,
ponieważ zachowują się jak osiłek po długiej przerwie od ćwiczeń. Czuć, że ma
spory potencjał, jednak po dłuższej przerwie lepiej na spokojnie rozetrzeć
tarcze, gdyż ich skuteczność może przerazić.
Swift Sport może też początkowo wystraszyć twardością tworzyw
sztucznych, które zdecydowanie dominują w małym wnętrzu. Na szczęście są one solidnie
spasowane, przez co raczej nie musicie obawiać się trzasków i skrzypnięć. Innym
wyróżnikiem są zegary z inną skalą, niż w standardowym Swifcie i niewygodne
fotele z za krótkimi siedziskami i przyzwoitym podparciem bocznym.
Na zewnątrz samochód różni się od normalnych Swiftów większą atrapą
chłodnicy z czarnym malowaniem, innymi zderzakami, reflektorami, wydatnym
spoilerem, większymi felgami i podwójną końcówką układu wydechowego. Całość
sprawia ostre niczym katana wrażenie, iż obcuje się z rozrabiaką prowokującym
do wyścigów spod świateł. Co więcej, jest bezczelny myśląc, że z każdym byłby w
stanie wygrać, co po części może być prawdą. Pod warunkiem, że nie jest to
większe GTI.
Cena Swifta Sport rozpoczyna się i kończy na 69 tysiącach złotych. Czemu
też się tu kończy? Bo nie ma żadnego elementu wyposażenia, który można byłoby
dokupić. Mamy tu automatyczną klimatyzację, lakier metallic, przycisk do
uruchomienia auta, skórzaną kierownicę i radio z MP3. To bardzo dużo, ponieważ
najgroźniejszy konkurent Swifta – Renault Twingo RS kosztuje tylko 54,4 tysiąca
złotych. Mając w zanadrzu dodatkowe 4,5 tysiąca, można rozglądać się już za
dużo mocniejszym i równie dobrze wyposażonym Fordem Fiestą ST. I to może w
zasadzie tłumaczyć małą popularność Swifta Sport w Polsce.
Już na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie... |
... że ma się do czynienia z zawadiaką |
Mała kierownica gwarantuje pewny chwyt |
Plastiki w środku są twarde, ale też dobrze spasowane |
Lubimy wysokoobrotowe silniki |
To typowa wiertarka - budzi się do życia po przekroczeniu magicznej cyfry 5 na obrotomierzu |
Fot. Łukasz Walas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz