Nowy obiekt kultu
Nowy Volkswagen Passat z pewnością zostanie nową ikoną uwielbienia dla
wielu milionów Polaków i nie ma co z tym polemizować. Drugim elementem
pożądania zostanie nowy silnik TDI, który z 2 litrów pojemności wyciska 240 KM.
Kolejny
raz łamię moje postanowienie omijania pewnych tematów do rozmów, nie chcąc
wywoływać burzy swoimi poglądami i podejściem do niektórych rzeczy. Niedawno
mówiłem o polityce, zaś tym razem pomówimy sobie o Bogu. No może bardziej
wiary, ale już na pewno przez pryzmat dekalogu. Kto go zna, na pewno powinien
wiedzieć co głosi pierwsze przykazanie. Jako, że żyjemy w kraju katolickim,
gdzie do wiary chrześcijańskiej przyznaje się jakieś 88,59% społeczeństwa, to
właśnie dla pozostałych 11,41% przytoczę jego treść (reszta przecież o tym
powinna wiedzieć): „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Według tego,
co mówiono mi na katechezach i w kościele, pod to przykazanie podciąga się
również wiarę w różnego rodzaju zabobony, horoskopy, znaczenia snów, numerologię,
itp., czyli wszystko to, co może powodować, iż Kościół (jako instytucja) może
czuć się w jakikolwiek sposób zagrożony.
I to
jest zabawne, bo znam całą masę osób, która czuje trwogę przed przecinającym
ich drogę czarnym kotem, boją się piątku, trzynastego, wierzą we wróżbitów z
telewizji, albo zawsze przekopują senniki w poszukiwaniu ukrytych treści, bądź
ostrzeżenia. Ogólnie jest tego tak dużo i z tak wielu miejsc nas to dotyka, że
każdy, choć w najmniejszym stopniu ulega choćby delikatnemu naruszeniu
pierwszego przykazania. Przyznam, że sam swego rodzaju dość namiętnie
interesowałem się horoskopem i różnego rodzaju numerologiami, głównie z powodu
czystej ciekawości tego, co jest tam zapisane, a niektóre rzeczy wręcz idealnie
pokrywały się choćby z moim opisem charakteru. Nie mniej jednak cały czas
uważam się za katolika, który (przyznaję się bez bicia) sporadycznie pojawia
się w kościele. Dla ciekawości dodam, że rzekomo najlepszy wróżbita w Polsce
sam określa siebie, jako osobę głęboko wierzącą.
Nad Wisłą jest jeszcze jeden przejaw kultu,
który rzutuje się na koncern motoryzacyjny, budujący przede wszystkim
wzniesione do poziomu lokalnego bożka Volkswagena, zaś najważniejszymi
postaciami są Golf oraz Passat. Możecie wierzyć mi, bądź nie, albo przyjąć te
słowa z przymrużeniem oka, ale najwięcej do tej pory zaczepień w spawie
testowanego auta miałem w odniesieniu do nowego Passata. Czasami wręcz
żałowałem wyboru, bo nie zależało mi na „celebryckim” trybie życia, gdzie
królują długie rozmowy o niczym, które – miałem wrażenie – zakończą się tzw.
„selfi” z autem w tle. Szukasz cichociemnego samochodu do spokojnego
przemierzania Polski? Zapomnij o Passacie. Już bardziej anonimowo czułem się za
kierownicą Lamborghini Gallardo Spyder, czy Ferrari 458 Italia.
Z resztą odnoszę wrażenie, że obecny Passat
nieszczególnie chce uchodzić za zwyczajnego i bez polotu. Wystarczy tylko
popatrzeć na sam przód, z opadającą jak w samochodzie sportowym maską. Ta
kończy się na grubym, chromowanym pasie, poniżej którego bryluje szeroki grill,
tworzący jedność z gniewnie spoglądającymi reflektorami. Tym akcentem szybko
przechodzę do tyłu, gdyż pomiędzy pasami nie dzieje się nic szczególnego,
dlatego też kolejny wyróżnikiem samochodu są światła z poziomymi pasami i
LED-ową obwódką. Poniżej można zaobserwować pewnego rodzaju zapożyczenie od
Skody – mowa o otoczce tablicy rejestracyjnej z ukośnymi przetłoczeniami, z
tym, że tutaj są one odwrócone. Zwieńczeniem wszystkiego są podwójne,
trapezoidalne końcówki wydechu.
Wewnątrz
Passat to morze przestrzeni. Dużo jej z przodu, ale jeszcze więcej z tyłu. Tak
właściwie to nie przesadziłbym, jakbym stwierdził, że miejsca na nogi z tyłu
jest tyle, co w Superbie, a to oznacza, że bez problemu będziecie mogli
rozprostować nogi. Co tam jednak wyciąganie nóg, kiedy z przodu zaszła aż taka
rewolucja. Nowe jest niemal wszystko – wykończenie, jakość, design. Nawet
zegarek poprawili. I słusznie, bo fluorescencyjne wskazówki mógłbym zrozumieć w
Land Roverze Defenderze, a nie w sedanie klasy średniej, który tak bardzo stara
się przystać do klasy premium.
Wystarczy
jednak przyjrzeć się całemu kokpitowi, by dojść do wniosku, że bramy
upragnionej klasy premium są już bardzo blisko. Listwy wykończeniowe są
wysokiej jakości, tak samo jak skórzana tapicerka. Na pochwałę zasługuje
również pomysł rozciągnięcia kratek nawiewu na całą szerokość kokpitu, bo tak
oryginalnego pomysłu zupełnie nie spodziewałbym się w jednej z najnudniejszych
marek motoryzacyjnych świata.
Jednak wnętrze to nie tylko miłe zaskoczenia i
przyjemne plusy. Kierownica za bardzo kojarzy mi się z przeszczepem od
mniejszego brata (tutaj Golfa) i nie przystoi do reszty wnętrza. Zegary zaś
byłyby naprawdę świetne, gdyby nie to, że są zdecydowanie zbyt ciemne i o za
małym kontraście. W nocy są odpowiednio czytelne, ale za dnia jest po prostu
zbyt ciemno. Będę trochę czepialski i wypunktuję też to, że wnętrze mogłoby być
jeszcze lepiej wykończone. Co mam na myśli? Wróćmy do zegarka na konsoli
środkowej. Ten ma kwadratową obwódkę pokrytą lakierem fortepianowym. Po obu
jego stronach są suwaki otwarcia nawiewu, których otoczki są matowe. Czy nie
lepiej więc byłoby nałożyć lakierowane plastiki również i na matowe obwódki?
Myślę, że z całą pewnością tak.
Lepiej byłoby też popracować nad sprawniej
działającą skrzynią DSG, która cały czas ma to do siebie, że dobrze działa
wyłącznie przy zmianach biegów na wyższe i to bez względu na to, czy
posługujecie się łopatkami, czy zostawiacie zmianę przełożeń komputerowi sterującemu.
Może to właśnie dlatego 240 KM i 500 Nm są w stanie katapultować to kombi do
100 km/h w nieco ponad 6 sekund, świszcząc przy tym w dwugłosie pompujących do
komór silnika turbosprężarek. Z resztą dość głośno jest nawet wtedy, kiedy
silnik spokojnie pracuje na postoju – wtedy do uszu dociera najlepsza muzyka
prawdziwego miłośnika niemieckiego turbodiesla, czyli klekot z piekła rodem.
Sama jednostka jest bardzo elastyczna i jakoś
nieszczególnie pozwala na spokojne podróżowanie, dlatego nie zdziwcie się, jak
znowu będziecie lecieć Passatem od niechcenia 150 km/h. Jakość drogi nie zrobi
Wam większego wrażenia, za sprawą adaptacyjnego zawieszenia, który może nie
tłumi nierówności tak dobrze jak układ pneumatyczny, ale z pewnością zmiany
nastawów będą choć subtelnie zauważalne.
Dla kogo więc skierowany jest Volkswagen Passat
Variant 2.0 TDI Bi-Turbo BMT 4MOTION (okropnie długa nazwa, a jeszcze pominąłem
„DSG” – to jest w standardzie)? Otóż śmiem twierdzić, iż dla kogoś, kto myśli,
że wybierając „szaraczkowego” Passata uniknie uwagi przechodniów, albo
zazdrosnego sąsiada. Nic bardziej mylnego, dlatego też dobrze, że producent
zaoferował przynajmniej na tyle mocny silnik, by móc szybko zgubić natrętnych
sympatyków marki, która jak wspomniałem, nad Wisłą obrosła do rangi kultu.
Aby jednak móc cieszyć się z legendarnego
klekotu i wbijającego w miękką tapicerkę przyspieszenia, trzeba najpierw
przygotować co najmniej 170 tysięcy złotych. Oczywiście też nie muszę pytać
Was, czy Passat w prezentowanej konfiguracji przypadł Wam do gustu, bowiem
odpowiedź jest tylko jedna, zaś powiedzenie „nie” będzie równoznacznie z
bluźnierstwem. Tak więc, jeśli będziecie mieć 219 tysięcy złotych, będziecie
mogli cieszyć się ogromnym kombi doposażonym o m. in. podgrzewanie wszystkich
siedzeń, z dodatkową wentylacją foteli, panoramicznym oknem dachowym,
komfortowym dostępem do auta, systemem kamer 360o, czy systemem
audio Dynaudio.
Czy to dużo? Tak, to bardzo dużo, ale czy biorąc
pod uwagę niezwykle poważne zapędy do klasy premium, cena nie stanie się bardzo
ważną kartą atutową? O tym przeczytacie w miesięczniku Moto Collection.
Fot. Marcin Koński
W moim Passacie turbina od zawsze była problemem, zwykle nie działała, a jak już działała to wkrótce się psuła. Ostatnia naprawa zupełnie mnie przerosła i żeby naprawić auto przed wyjazdem na wakacje musiałem ratować się szybką pożyczką z https://taktofinanse.pl/?utm_source=blog.bestdrive.pl&utm_medium=Referral&utm_campaign=Buzz2019. Już nigdy więcej pasata z turbiną
OdpowiedzUsuń