Wygląda jak milion dolarów!
Mercedes klasy średniej zawsze nawiązywał stylistycznie do jakiegoś
innego modelu. Ten w końcu zaczął brać właściwy przykład od najbardziej
przebojowej luksusowej limuzyny na rynku.
Nigdy nie przepadałem za poprzednią generacją C klasy. Przede wszystkim
dlatego, że bardzo często porównano ją do modelu 190. „Baby Benz”, jak to o nim
mówiono, był pierwszym od wielu lat modelem klasy średniej. W porównaniu z W124,
najmniejszy z ówczesnych Mercedesów nie był już tak masywny i stateczny.
Podobne wrażenie można odnieść przyglądając się jego prawnukowi (oczywiście za
wyłączeniem AMG). Niby Mercedes, niby solidny i ułożony. Gdyby był facetem, to
z pewnością zaskarbiłby zaufanie ojca dziewczyny już po samym powiedzeniu
„dzień dobry”. Tak jednak się nie działo.
Wiem chyba nawet dlaczego. Koledzy Mercedesa mieli coś, czym C klasa nie
mogła się pochwalić. Audi A4 wydawał się być dużo solidniejszy i modny za
sprawą LED-owych świateł dziennych, które potem zaczęły pojawiać się we
wszystkich autach. BMW co prawda był trochę starszy, jednak dużo bardziej
wysportowany, co tylko umacniało fascynację dziewczyny, zaś ojciec mógł znaleźć
trochę więcej tematów do wspólnej rozmowy.
Dobrze, że Mercedes w końcu zrozumiał, że ubieranie C klasy w ciuchy po
pradziadku wcale mu na dobre nie wychodzi, więc producent postanowił zabrać
nieszczęśnika na tour po najmodniejszych butikach i sklepach. Efekt? Samochód
wygląda świetnie, a wszelkie powiązania z S klasą tylko umacniają pozycję w
szeregu premium. Są tu reflektory przypominające trochę te z flagowego
Mercedesa, ale też sprawiające wrażenie, że dość podobne można znaleźć w CLA.
Mamy tu niemal identyczne przetłoczenia z boku i tylne światła z klapą
bagażnika, jak w największym z Benzów. Całość – z pakietem AMG – prezentuje się
elegancko, z dyskretnie podkreślonymi sportowymi akcentami.
W środku ciężko znaleźć tu coś, co nie jest skórzaną tapicerką, aluminium,
czy panelem pomalowanym lakierem fortepianowym. Jest tu po prostu bardzo
gustownie, choć powiązań z S klasą próżno szukać. Nie ma ani cyfrowego
wyświetlacza zamiast zegarów, ani dwuramiennej kierownicy. Z pewnością trzeba
też zapomnieć o niezwykle komfortowych fotelach z wszytym prawdziwym mistrzem
masażu. Jedyne, co ostało się po większym bracie, to okrągłe kratki nawiewu
powietrza. Najbardziej jednak irytuje dziwna konsekwencja montowania tabletów
na środku deski rozdzielczej. Nie wygląda to tak dobrze, jak może się Wam wydawać. Właściwie to ekran zdaje
się być przyklejony 10 minut przed przyjazdem do salonu klienta chcącego
odebrać swojego nowego Mercedesa.
Nie na miejscu jest też działanie skrzyni biegów w trybie Sport+, która
z dobrze wychowanej i nienarzucającej się kierowcy przekładni, staje się
brutalem boleśnie kopiącym w plecy przy każdej zmianie biegu. Gdzie
kultura pracy godna Mercedesa? Dlaczego nawet BMW ma jedwabiściej pracującą
skrzynię, która nie robi krzywdy plecom kierowcy? Po co C klasa miałaby mścić
się na chcącym trochę więcej wrażeń osobniku okupującym lewy fotel? Przecież
ten samochód to nie jest narzędzie tortur. Można wręcz powiedzieć, że stara się
wyglądać jak jego zupełne przeciwieństwo.
Całe szczęście po włączeniu ponownie zwykłego trybu wszystko wraca do
normy – auto jest bardzo wygodne i płynnie zmienia biegi. Samo przyspieszenie
na papierze robi większe wrażenie, niż w rzeczywistości. Nieco ponad 7 sekund,
by przekroczyć 100 km/h zdają się trochę przeciągać. Wszystko przez to, że
monolog 2 litrowego silnika turbo jest dość mocno zagłuszony. Z drugiej jednak
strony tego należy się oczekiwać po limuzynie z gwiazdą w logo. Zwłaszcza, że
teraz woła się na nią „mała S klasa”.
Mała wydaje się też cena (ale tylko na początku), bo zamiast minimum 360
tysięcy, jakie trzeba przygotować na prawdziwą S klasę, tutaj wystarczy 113
tysięcy. Po doposażeniu samochodu w m.in. czerwoną skórzaną tapicerkę, czujniki
parkowania, automatyczną skrzynię biegów, system Command z obsługą internetu,
czy pakiet AMG, wartość auta rośnie o kolejne 103 tysiące złotych. To prawie
druga taka C klasa, a możliwości dalszego doposażania samochodu są bardzo duże,
bo maksymalnie wyposażone C200 wyjedzie z salonu tylko wtedy, kiedy na konto
delara przelejesz 356 tysięcy złotych.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz