To
najgłupszy skrót, jaki kiedykolwiek można było wymyślić, jako nazwę auta.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy rozmyślając o tym samochodzie, to różnego
rodzaju przywary. Pierwszy z brzegu jest taki – dwóch angielskich gentelmanów
rozmawia ze sobą:
– Czym jeździsz?
– TAK!
A co
pomyślelibyście o kimś, kto wzdycha na widok przejeżdżającego YES!-a? Ohhhh
YES!. Ja odsunąłbym się od takiej osoby na bezpieczną odległość.
Skrót
„YES” oznacza Young Engineers Sportscar. Pierwsze
auto spod ręki Herberta Funke i Philippa Willa zrodziło się jeszcze w czasie studiów
w Kolonii. Do zbudowania samochodu potrzebny był oczywiście duży wkład
finansowy, jednak mężczyznom udało się uzyskać sponsoring czterdziestu firm,
które dało ich pomysłowi zielone światło.
Dzięki
temu w 1999 roku zaprezentowano model Clubsport. Na pierwszy rzut oka było to
przestylizowane i mocno odchudzone Audi TT. Prasa bardzo ciepło przyjęła nowy
projekt nazywając go motocyklem na czterech kołach. Rok później Funke i Will
rozpoczęli działalność w odrestaurowanym hangarze na lotnisku Großenhain. W
2009 roku firma popadła w tarapaty finansowe, przez co właściciele musieli
ogłosić bankructwo. Jednak w tym samym czasie projekt o kryptonimie „YES!”
został przeniesiony do Edermündu, gdzie od 2010 roku powstaje druga generacja
modeli Roadster.
Model
jest stylistyczną kontynuacją pierwszej odmiany, z tą różnicą, że prezentuje
się trochę łagodniej, a co za tym idzie, jego linia bardziej przypomina tę z
Audi TT. Niestety jeśli chodzi o detale, to auto prezentuje się koszmarnie.
Przerysowane błotniki, na których znalazły się malutkie światła, unoszone do
góry drzwi wyglądające jak kiepski gadżet i zbyt obły kufer – na to nie patrzy
się zbyt przyjemnie. Najzabawniejszym akcentem jest jednak zestaw zegarów,
który został zapożyczony z... Volkswagena Passata! I to nie byle jakiego, bo z
dobrze nam znanej generacji B5.
Dużo
ciekawiej dzieje się pod maską. Mamy tu dobrze znany motor 3,2 z turbosprężarką
o mocy 355 KM. Co ciekawe moc trafia nie na wszystkie koła, tylko na tylną oś,
zaś dzięki masie niespełna 900 kg auto może pognać ponad 280 km/h. Sprint do
100 km/h? Mniej, niż 4 sekundy. Pewnie ciekawi jesteście też jego ceny. Około
320 tysięcy złotych, plus podatki. Ja bym chyba jednak podziękował.
Fot. YES!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz