Downzising? (Jeszcze) Nie, dziękuję
W ofercie Volvo S60 można znaleźć 2 silniki o tej samej mocy, przypisane
do jednej oznaczenia T6 – 2 i 3 litrowy. Czy to oznacza, że Szwedzi nie do
końca są przekonani do idei downsizingu?
Ten wstęp nie wniesie zbyt dużo nowego, toteż zapewne będziecie kręcić z
niezadowoleniem, że wykazałem się niespecjalną kreatywnością przy doborze
przemyśleń. Z drugiej strony na pewno część z Was przy okazji kręcenia głową z
lewa na prawo i z powrotem, zaczniecie też wykonywać ruchy w górę i w dół
wyrażając zgodę z tym, co mam do przekazania. Wszystko przez downsizing. Tak –
uważam, że zabija motoryzację, bo wiąże ręce wszystkim producentom, którzy
przez przypadek rocznie sprzedadzą więcej, niż 10 tysięcy aut.
Też zgodzę się z zarzutem, że wszyscy lubimy jak zwiększa się ilość koni
mechanicznych pod maską tylko dlatego, że trafia tam solidnie pracujący ślimak turbosprężarki,
jednak jest też druga strona medalu – dużo krótsza żywotność i zdecydowanie
większa awaryjność. Ale co z tego, skoro auto z mniejszym silnikiem, będzie
zużywać o litr paliwa mniej, może dwa, ale tylko na papierze? W rzeczywistości
rezultaty zarówno mniejszych, jak i większych silników w ilości przepitego
paliwa na 100 km są bardzo podobne.
Dlatego też Amerykanie (jeszcze) zdecydowanie twierdzą, że nic nie
zastąpi pojemności. Dodam do tego, że chodzi tu o moment obrotowy. Przykład?
Proszę bardzo. Stary silnik T6 (w prezentowanym aucie) ma 3 litry pojemności i
306 KM w standardzie. Nowy – litr mniejszy – ma 2 KM więcej, za to aż 40 Nm
momentu mniej, co przekłada się na identyczne przyspieszenie, ale gorszą
prędkość maksymalną. Drive-E może tylko pomarzyć o ograniczniku prędkości do
250 km/h, bowiem jego możliwości kończą się 20 km/h wcześniej. Na autostradzie
to już ma jakieś znaczenie.
Co ciekawe, w ofercie Volvo można zamówić 306 konnego 2.0, albo 304
konny wariant o pojemności 3 litrów. Mało tego – ciut mocniejszej wersji nie da
się połączyć z napędem na cztery koła. To odsłania dwie bardzo ważne zalety
silnika za nic mającego ekologię i niedźwiedzie polarne. Pierwsza – już w
standardzie znajdziecie tu „czterołap”. Druga nazywa się Polestar i wzmacnia
szwedzki agregat: Moc o 25 KM, moment o 40 Nm.
To sprawia, że S60 w kolorze tabletki viagry jest nie tylko porywająco
szybki, ale też zmusza do wzmożenia uwagi na patrole policji, na które błękit
działa jak płachta na byka. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem patrząc na to
auto, to muskulatura. Zwłaszcza tylnego błotnika przywodzącego trochę na myśl
kształty kojarzone z Dodgem Chargerem. W połączeniu z czarnymi felgami o
średnicy 19 cali otrzymujemy auto wyglądające na takie, z którym zadzieranie
nie ma sensu.
Takie samo wrażenie można odnieść zaglądając do środka. Kubełkowe,
skórzano-welurowe, ciasno trzymające fotele, ciemna podsufitka i gdzieniegdzie
przebijający się blask aluminiowych wstawek. Tak krótko można scharakteryzować
wnętrze usportowionego szwedzkiego „średniaka”. Patrząc na kokpit, od razu
można dojść do wniosku, że wszystko kręci się wokół (a właściwie skupione jest
na) kierowcy – jak w aucie sportowym. Przy tym wszystkim najmniej sportowy jest
rozmiar kierownicy. Dlaczego?
Bo w przeciwieństwie do choćby S80 od Polestara, który jeśli trzeba,
potrafi utopić w luksusie, ta „niebieska strzała” zawsze i wszędzie jest
sportowa i nieokrzesana. Wystarczy lekko musnąć pedał gazu, by auto wręcz
eksplodowało przed siebie przyjemnie dociskając do fotela. Start spod świateł?
100 km/h pada łupem S60 w mniej, niż 6 sekund. Szybko, jednak prawdziwe
szaleńcze tempo zaczyna się dopiero po drugiej stronie.
130, 150, 180, czy grubo ponad 200 km/h nie robi właściwie żadnego
wrażenia na samochodzie, który z każdego pułapu jest w stanie przystąpić do
szarży, tylko po to, by przechylić strzałkę prędkościomierza na drugi koniec
skali. Przy okazji można byłoby popracować nad usztywnieniem zbyt czułego wspomagania
kierownicy przy prędkościach odpowiadających jedynie na niemieckich
autostradach. Na szczęście napęd nie wymaga poprawek. No może tylko drobnych,
ponieważ na ciasnych zakrętach S60 zdecydowanie bardziej woli podsterowność, ale
wyprowadzenie tylnej osi S60 z równowagi graniczy niemal z cudem.
Gdyby Thor – nordycki bóg burzy i piorunów – miał wybrać sobie samochód.
Z pewnością byłby to właśnie S60 Polestar. Pierońsko szybki, gwałtowny, a
jednocześnie stabilny i bezpieczny. Niespełna 203 tysiące złotych za 330 KM to
bardzo dobra propozycja, a doposażenie auta do poziomu jak na zdjęciach winduje
cenę do poziomu 250,5 tysiąca złotych. W zamian znajdziecie nawigację,
klimatyzację 2 strefową, cztery podgrzewane fotele, piękny niebieski lakier, skórzaną
tapicerkę i wiele, wiele więcej.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz