Doskonałość
Jeśli poszukujecie samochodu klasy średniej o fantastycznych osiągach,
bardzo bogatym wyposażeniu i stosunkowo niewielkim apetycie na paliwo, to
przygotujcie 330 tysięcy złotych. BMW ma dla Was ofertę nie do odrzucenia!
Zastanawiając się nad tym jak rozpocząć dzisiejszy artykuł przychodzi mi
na myśl test Astona Martina Vantage V12 w wykonaniu Jeremiego Clarksona z Top
Gear. Niemal cały materiał był zdominowany przez pędzące drogami surowej Szkocji
auto, zaś dziennikarz skomentował je, jako prawdziwy relikt odchodzącej epoki.
Tutaj pewnie obaj zgodzilibyśmy się z tym, że owa epoka nie odchodzi, a zostaje
zepchnięta przez zgraję dzikusów zwanych ekologami. Samo auto zostało
trzykrotnie okrzyknięte słowem „wspaniały”. Nie ma czemu tu się dziwić, bo w
końcu to niewielkie, świetnie prowadzące się auto sportowe z gigantycznym, 6
litrowym silnikiem V12.
Dobrze przeczytaliście. Samochód rozmiarów przeciętnego kompaktu mieści
przed przednią szybą najlepszy angielski tuzin cylindrów, który produkuje 517
KM. Zapewne znajdą się też tacy, którzy powiedzą, że to nie jest imponujący
wynik, bo 6 litrowy silnik nawet bez doładowania byłby w stanie rozwinąć więcej
mocy, zaś lekko proekologiczni kierowcy zapytają „dlaczego do V8 nie dodać
turbodoładownia? Moc byłaby co najmniej taka sama, moment obrotowy zdecydowanie
większy, a spalanie mniejsze”.
Może i tak, ale przy tych wszystkich korzyściach wynikających z
dobrodziejstwa wszystkiego, co kojarzy się obecnie ze słowem „turbo”, Panowie z
Gaydon skwitują mówiąc „no, thank you”. Nic nie będzie w stanie szlachetniej
wypełnić komory silnika, jak tylko blok skrywający 12 ochoczo pracujących
cylindrów i kropka. Przynajmniej do czasu, kiedy współpracujący z Astonem AMG
nie zacznie przemycać anglikom swoich silników.
Przejdę zatem do dzisiejszego bohatera – BMW 335d. Nie da się ukryć, że
bawarski producent poszedł trochę inną drogą całkowicie odstawiając V8 z oferty
najmniejszego sedana. Nawet silniki o 6 cylindrach ustawionych w szeregu
zostały zdegradowane do roli pospolitych „czwórek” o – to trzeba przyznać –
nieziemskiej mocy. W tej eliminacji pozostały jedynie najsilniejsze 3 litrówki,
które w wersji z literką „d” w nazwie oferują 313 KM. Jeszcze całkiem niedawno
takim stadem mogły pochwalić się solidne monachijskie motory V8 o pojemności
4,4 litra.
I choć mniejszy motor nie produkuje niszczycielskich 700 niutonometrów,
a „tylko” 630, to resztę roboty robi tu bardzo sprawny automat i inteligentny
napęd na cztery koła. Efekt końcowy? Po 4,8 sekundy na prędkościomierzu
wskazówka przekracza 100 km/h, zaś dalej zatrzymuje się tam, gdzie pozwala jej
ogranicznik prędkości. Jak na średniej wielkości sedana to rewelacyjny wynik.
Szybsze spośród „trójek” jest tylko M3.
Nie mniejsze wrażenie robi nie tylko swoboda wyprzedzania, ale też
lekkość, z jaką samochód pokonuje zakręty. Fakt, zawieszenie zapewnia lekko
ogłupiający komfort, przez którego kierowca ma poczucie, że lepiej zwolnić
przed kolejnym wirażem. A jeśli przeczucie nie będzie tak silne, by skłoniło do
wciśnięcia hamulca, wkroczycie w teren, gdzie zaczyna się dobra, a przede
wszystkim bezpieczna zabawa. Poważnie. Jakiś czas temu na torowej imprezie
miałem możliwość przekonać się o granicach możliwości podobnego 335d. Możecie
wierzyć mi, bądź nie, ale w warunkach drogowych nie ma takiej możliwości, by
samochód wyprowadzić z równowagi.
Jeśli jednak wykażecie się gorącym pragnieniem sprawdzenia, co to auto
potrafi na torze, to musielibyście się sporo namachać kierownicą, by zachęcić
tył do tańca. Szczęśliwcy, którzy tego dokonają niestety nie nacieszą się zbyt
długim i spektakularnym dryftem, ponieważ nawet, jeśli nie będziecie kontrować
poślizgu kierownicą, napęd zrobi to za Was.
Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Wpadacie w nadsterowność, tył samochodu
zostaje wyrzucony na zewnątrz zakrętu. W normalnych warunkach i tradycyjnie
działającym napędzie albo puszczacie gaz i kontrujecie kierownicą, by jak
najszybciej wrócić na swój tor jazdy, albo – tak jak ja bym zrobił – do kontry
kierownicą dodajecie dozowanie pedałem gazu, by chociaż odrobinę pobawić się
zamaszyście zarzucającym tyłem. W tym samochodzie zarówno pierwsza, jak i druga
taktyka okaże się bezużyteczna. Wystarczy zaledwie wcisnąć pedał gazu, by auto
wróciło na normalny tor jazdy.
Czy to jakieś czary? Niezupełnie. Napęd xDrive rozdziela moc nie tylko
na poszczególne osie, ale i na każde z kół. Dzięki temu nie tylko można wyprowadzić samochód z poślizgu za pomocą
prawego pedału, ale też stabilnie pokonać zakręt jadąc szybciej, niż można
byłoby przypuszczać. Ta sztuczka polega na tym, że podczas skręcania np. w
prawo środek ciężkości auta przechodzi na lewą stronę, zaś przyspieszając w
zakręcie dodatkowo dociążamy tylne koło. W tym momencie komputer rozdzielający
moc wysyła największy przydział koni mechanicznych i niutonometrów tam, gdzie w
danej chwili jest największa przyczepność.
Ja zaś zupełnie o tym nie myśląc przymierzam się do kolejnego zakrętu,
pociągam za łopatkę, która w oka mgnieniu wysyła sygnał do skrzyni biegów o
niezwłocznej redukcji przełożenia. Mógłbym przysiąc, że robi to szybciej, niż
dwusprzęgłowe przekładnie, ze skrzynią DSG włącznie. Kręcę mięsistą skórzaną
kierownicą i wciskam gaz do dechy zaraz po minięciu szczytu zakrętu, a auto
zamiast wyjechać z wirażu pod osłoną kurtyny dymu z opon, w pełnej kontroli katapultuje
się na kolejnej prostej żonglując mocą pomiędzy poszczególnymi kołami.
Ciężko mi przypomnieć sobie, czy jeździłem czymś stabilniejszym i
zwinniejszym w zakrętach. Na prostej auto nie tylko stłucze tyłek niemal
każdemu samochodowi GTI, ale też będzie mógł walczyć jak równy z równym z Audi
RS5, a to już bardzo poważna liga. Jeśli miałbym jednak wybrać, co mi się w nim
najbardziej podoba, to poczucie, że bez względu na aktualny bieg i prędkość,
mocy pod prawą stopą jest aż nadto. Zestaw składający się z koni mechanicznych
i niutonometrów gotowy jest do użycia już od momentu lekkiego drgnięcia prawą
stopą i eksploduje aż do dotarcia wskazówki obrotomierza na czerwone pole. Jak
dla mnie to kompletny samochód, absolutnie bez wad.
No może z jedną – ceną. Wyjedziesz tym samochodem od dealera po
uprzednim przelaniu na konto 235,5 tysiąca złotych. Jeśli za tę cenę
spodziewasz się luksusów, to te na przykładzie testowanego auta będą kosztować
dodatkowo 94,5 tysiąca złotych. A co znajdzie się na liście wyposażenia
dokładając równowartość nowego Opla Insigni Tourer? Praktycznie wszystko, czyli
m.in. automatyczna klimatyzacja, przyzwoity zestaw Hi-Fi, adaptacyjne światła
biksenonowe, sportową automatyczną skrzynię, czujniki parkowania z kamerą
cofania, czy pakiet sportowy M z większymi hamulcami, sportowymi zderzakami,
zawieszeniem i kierownicą.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz