Tak powinna wyglądać seria 5, gdyby nie było „siódemki”
BMW 7 zawsze uchodził za najbardziej dynamiczną limuzynę w swojej klasie. Dlatego też zapewne tak dużo młodych ludzi można było spotkać za kierownicą tego auta. Odkąd na rynek weszła seria 6 Gran Coupe można odnieść wrażenie, że większy model mocno się postarzał.
Ale nie tylko większy model nagle zaczął mocno siwieć. „Piątce” również
powiększyły się zakola, pomimo, że to całkiem świeży model. Nie mniej jednak
oba auta przy szóstce Gran Coupe prezentują się nudno jak człowiek ubrany w
sztruksowe spodnie. A wystarczy odczekać, by szóstka odjechała, by samochody z
powrotem zaczęły wyglądać jak należy.
Skoro jednak szóstka odjeżdża, to przy komforcie 7 przyznam, że konstrukcyjnie
6GT zbliżony jest do mniejszej serii 5, zaś rozmiarami nadwozia samochód
niewiele ustępuje topowej limuzynie z Monachium. Przy tym auto ma jeszcze
bardziej zadziorną sylwetkę. Długa maska, pochylony i nisko poprowadzony dach,
oraz odpowiednio zarysowany bagażnik są gwarantem wyjątkowo dynamicznych
proporcji. Samochód jest w zasadzie zupełnie inny od tradycyjnie znanych
„szóstek” – identyczny jest w zasadzie przedni i tylny pas.
To, co robi tu jednak największe wrażenie, znajduje się pod blaszaną
powłoką. Skórzana tapicerka jest właściwie wszędzie tam, gdzie sięga wzrok,
mięsista i świetnie trzymająca się w dłoniach kierownica, i pozycja za
kierownicą godna sportowego Gran Coupe wręcz urzekają od pierwszego wrażenia.
I to jeszcze nie koniec – przed oczami kierowcy znajdują się cyfrowe zegary
udające te analogowe (tu chyba jednak chętnie widziałbym klasyczny zestaw), a
prawdziwą wisienką na torcie był zestaw audio Bang & Olufsen zamieniający
kabinę samochodu w najlepszą salę koncertową, w jakiej kiedykolwiek byłem. Poważnie.
Nawet przy maksymalnie rozkręconym audio, głośniki nie wydają z siebie żadnych
dźwięków oznaczających zmęczenie. To audio jest po prostu genialne!
Równie dobry zestaw zainstalowany jest pod maską – 3 litrowy silnik
diesla wsparty jedną solidną turbosprężarką o zmiennej geometrii rozwija
przyzwoite 313 KM, które wyrzuca limuzynę na drugi koniec 100 km/h w nieco
ponad 5 sekund, zaś przed dalszym rozpędzaniem się broni kaganiec tolerujący
jazdę do 250 km/h. Samo prowadzenie – jak na BMW – trochę zaskakuje.
Zawieszenie nieszczególnie zachęca do sportowej jazdy po zakrętach, choć z całą
pewnością potrafi zrobić wrażenie nie tylko na kierowcy. Ten jednak
zdecydowanie bardziej będzie wolał jeździć spokojnie. Jakby moc była tylko
dodatkiem, a nie głównym argumentem.
To auto rozleniwia, choć zupełnie nie powinno. Zdecydowanie bliżej mu do
cruisingu, czy gnaniu na autostradzie, niż szalonej jazdy na torze. Tak teraz
zastanawiam się, czy w takim razie nie lepiej było nazwać ten model 7 Gran
Coupe? W gruncie rzeczy auto jest mniej więcej takich samych wymiarów, a pasuje
do zdecydowanie młodszej klienteli. Co więcej, ceny również kształtują się na
podobnym poziomie – limuzyna serii 6 w porównaniu do 7 jest o 1 300 zł droższa
(od 386 800 zł), zaś warianty xDrive różnią się o 2 300 zł (od
402 800 zł) na rzecz szóstki.
Jeśli zdecydowalibyście doposażyć 6 w to, co miał testowy egzemplarz,
musicie się przygotować na stopień zasolenia równy morza matwego. Ceny każdego
dodatku gwałtownie podnoszą ostateczny, bardzo słony rachunek. I tak za np.
wspomniany system audio musicie przygotować dodatkowo 25 tysięcy złotych,
pakiet sportowy M kosztuje 33 405 zł, system Adaptive Drive 20 130
zł, szklany dach – 6 700 zł, reflektory diodowe kosztują 11 tysięcy złotych,
nawigacja – 12 tysięcy, system Head up – 7 047 zł. Można byłoby jeszcze
długo wymieniać, bo cena ostateczna wyniosła ponad 611 tysięcy złotych. To
okropnie dużo. Właściwie na tyle, by się zastanowić, czy warto płacić 600
tysięcy złotych za BMW.
Taka limuzyna zasługuje na analogowe zegary |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz