Zużywa
tylko 0,2 litra więcej paliwa, niż najoszczędniejsza na rynku Ampera. Za to do
100 km/h rozpędzi się szybciej, niż Opel ruszy z miejsca. Jakby tego było mało,
Volvo V60 Plug-in Hybrid jest wręcz najeżony elektronicznymi nowinkami.
Skandynawski
klimat wnętrz składa się na chłód prostoty i absolutnie maksymalnej
praktyczności, oraz ciepło, jakie niesie ze sobą jasne drewno sosnowe. Nie
trudno odgadnąć dlaczego – na północy to drzewo jest popularniejsze, niż hity
Abby. Co ciekawe styl z półnycy dobrze przyjmuje się nie tylko tam, gdzie
jedyną rośliną w ogrodzie jest sosna. Bardzo nie minąłbym się z prawdą, jeśli
stwierdziłbym, że co najmniej 1/3 Europy lubi mieć urządzone mieszkanie po
skandynawsku.
Taki
też wystrój panował w czasie konferencji prasowej Volvo, podczas której został
zaprezentowany hybrydowy model V60 Plug-in Hybrid – auta cieszącego się sporym
zainteresowaniem w Europie i właściwie niepotrzebnego nad Wisłą. Dlaczego? Ze
względu na cenę, która wynosi 260 tysięcy złotych, ale to już koniec złych
wieści.
Lepszą
nowiną jest 280 KM (215 KM auto uzyskuje z samego diesla), 660 Nm, 6,1 sekundy
do 100 km/h i prędkość maksymalna na poziomie 230 km/h. To jeszcze nie koniec,
bowiem dzięki jednemu z trzech trybów pracy zespołu silników (uściślając
HYBRID) V60 będzie w stanie zużyć tylko 1,8 litra paliwa na każde 100 km, zaś
przy ustawieniu PURE auto przejedzie na samych silnikach elektrycznych około 50
kilometrów przy stałej prędkości 120 km/h.
Sam
zasięg nie bez przyczyny pozwala przejechać taki dystans, ponieważ wg. badań,
jakimi posłużyło się Volvo, 75% kierowców podróżuje dziennie nie więcej, niż 50
km. Oznacza to, że teoretycznie przez cały czas powinni podróżować bez
wydzielania destrukcyjnego dla niedźwiedzi polarnych dwutlenku węgla. Trzeba
tylko pamiętać o tym, by w międzyczasie móc podłączyć V60 do gniazda z prądem
na jakieś 7,5 godziny. Chyba, że jest w domu stacja szybkiego ładowania – wtedy
baterie w aucie są pełne już po 3 godzinach.
Na
koniec gratka 2/3 zebranych w czasie konferencji – integracja samochodu z
chmurą i internetowymi usługami, które pozwalają na kontrolowanie stanu
samochodu, jego lokalizacji (w razie, jakbyśmy zgubili auto na parkingu), otworzyć,
bądź zamknąć drzwi, itp.. Niestety nie możemy poczuć się jak James Bond w
filmie „Jutro nie umiera nigdy”, ale znając życie – i ku uciesze wspomnianych
gadżeciarzy – to będzie tylko kwestią czasu, kiedy będziemy mogli prowadzić
auto za pomocą telefonu komórkowego, leżąc na tylnej kanapie.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz