Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 18 września 2013

Wyścig na ¼ mili – Ford Fiesta ST


Świetna zabawa w STandardzie


Ford bardzo długo kazał czekać na usportowionego mieszczucha. Fiesta ST w przeciwieństwie do wielu rywali nie stępiła swojego pazura.


Hot Hatche to zdecydowanie najfajniejszy segment samochodów, jaki można sobie wyobrazić. Auta łączą ze sobą cechy klasycznych, funkcjonalnych mieszczuchów i samochodów sportowych. Przy okazji też nie kosztują worka pieniędzy, a eksploatacja nie zmusza do zadawania pytania „czy wystarczy mi wypłaty na jadzę autem w tym miesiącu”. Ponadto jest tu w zawarty pewien paradoks, że im mniej dane auto jest funkcjonalne, tym fajniejsze, dlatego też zdecydowanie bardziej przyspieszać tętno będzie Renault Clio Sport V6, czy Peugeot 206 T16, niż np. Skoda Octavia RS.


Chodzi też o to, że w pogoni za kompromisem pomiędzy sportowym pazurem, a możliwością maksymalnego wykorzystania auta – który poniekąd zabija charakter tych samochodów – producenci posuwają się do tego, by te miejskie łobuziaki dostawały drugą parę drzwi. Pierwszy był Golf GTI, później tymi samymi śladami poszedł Renault Clio RS, czy Suzuki Swift Sport. Dlatego też cieszy fakt, że niektórzy producenci zostali na właściwych torach i oferują jedynie drzwi dla kierowcy i pasażera obok.


Taki jest Ford Fiesta. Prócz klasycznego, trzydrzwiowego nadwozia mamy tu gigantycznych rozmiarów spoiler, inne progi, zderzaki i groźnie wyglądającą atrapę chłodnicy przywodzącą na myśl Astona Martina. Może tutaj aż tak wyraźnie tego nie widać, ale jeśli samochód byłby czarny, wtedy spora część pomyślałaby sobie, że to następca Cygneta. Póki nie spojrzy się na logo, czy to aby nie na pewno Aston. Jest jeszcze jeden szczegół, zdradzający ostrą wersję Fiesty – wszędobylskie logo „ST”. Znajdziemy je z przodu, z tyłu, na podświetlanych progach, świetnych fotelach, kierownicy i pokrywie silnika.


Zanim jednak zatrzymam się na silniku, wrócę do wnętrza. Po otwarciu drzwi w pierwszej kolejności widzi się półskórzane fotele Recaro w czarnych i pomarańczowych barwach. Po zajęciu na nich miejsca uwagę przykuwa kierownica, oraz dźwignia zmiany biegów. W tubusach znalazły się zegary z odpowiednio sportowym wyskalowaniem. Wszystko prezentuje się bardzo przyzwoicie i rasowo – jak przystało na miejskiego łobuza. Jest jednak jedno „ale”. Radio Sony wygląda po prostu koszmarnie. Uważam, że wizualnie dużo lepiej prezentowałoby się standardowy zestaw Forda.


Pierwsze kilometry pokazują, że największa wada foteli – wysoka pozycja – zamienia się w zaletę. Pozycja wcale nie jest mało sportowa, a dodatkowo wszystko doskonale widać wokół samochodu. W jeszcze większy zachwyt wprawia świetny układ kierowniczy i przyjemnie basowy dźwięk silnika. Pomimo mniejszej, niż u konkurencji mocy, Fiesta ani trochę nie odstaje w sprincie spod świateł, a na zakrętach jest w stanie zdystansować ich o całe długości, bowiem prowadzi się wyjątkowo pewnie i stabilnie. To dzikus, który za nic ma względy praktyczne i poprawność polityczną pokazując jakie powinny być małe hot hatche – ostre, zwinne, głośne i szybkie. Powiedzieć o nim zwinny jak łasica, to tak na prawdę powiedzieć niewiele. Fiesta ST skręca jak tytułowy „Snake” z popularnej swego czasu gry na Nokiach. Patrzcie konkurenci – tak powinno prowadzić się małe GTI.


Jeśli chodzi o osiągi, to 182 konny motor za pomocą funkcji Overboost dostarcza na koła blisko 300 Nm momentu obrotowego rozpędzając je do 225 km/h. Przy tym sprint spod świateł do 100 km/h trwa niespełna 7 sekund. Jeszcze nie dawno takimi osiągami mógł pochwalić się Golf GTI! Fiesta to jeden z najtańszych miejskich GTI na rynku. Jego ceny rozpoczynają się od 73,5 tysiąca złotych, zaś prezentowany model wymaga dopłaty dodatkowo nieco ponad 7 tysięcy złotych. W zamian otrzymujemy ST z luksusowym wyposażeniem, podświetlanymi progami i pięknym pomarańczowym kolorze. Przy okazji nadal to będzie jedna z najciekawszych ofert na rynku. I z pewnością bardzo drapieżna.



Koncepcyjny model ST był zapowiedzią
nowego wyglądu Fiesty

Logo ST znajdziemy niemal wszędzie
Czerwony kolor zacisków to standard wśród
usportowionych aut. My jednak podziękujemy. Chętniej
widzielibyśmy tu inny kolor

Grill upodobnił się do tych ze szlachetnego Astona Martina
Uwielbiamy ten wielki spoiler

Tył wygląda bardzo masywnie
Wydech jest źródłem rasowych melodii






Kokpit wygląda niby zwyczajnie, ale to tylko detale
zdradzają jego sportowy charakter



Fotele są wręcz rewelacyjne

















Najsłabszy punkt wnętrza - fatalnie wyglądające radio

Do wnętrza zaprasza podświetlane logo "ST"

Fot. Łukasz Walas, Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz