Świetna zabawa w STandardzie
Ford bardzo długo kazał czekać na usportowionego mieszczucha. Fiesta ST
w przeciwieństwie do wielu rywali nie stępiła swojego pazura.
Hot Hatche to zdecydowanie najfajniejszy segment samochodów, jaki można
sobie wyobrazić. Auta łączą ze sobą cechy klasycznych, funkcjonalnych
mieszczuchów i samochodów sportowych. Przy okazji też nie kosztują worka
pieniędzy, a eksploatacja nie zmusza do zadawania pytania „czy wystarczy mi
wypłaty na jadzę autem w tym miesiącu”. Ponadto jest tu w zawarty pewien
paradoks, że im mniej dane auto jest funkcjonalne, tym fajniejsze, dlatego też
zdecydowanie bardziej przyspieszać tętno będzie Renault Clio Sport V6, czy
Peugeot 206 T16, niż np. Skoda Octavia RS.
Chodzi też o to, że w pogoni za kompromisem pomiędzy sportowym pazurem,
a możliwością maksymalnego wykorzystania auta – który poniekąd zabija charakter
tych samochodów – producenci posuwają się do tego, by te miejskie łobuziaki
dostawały drugą parę drzwi. Pierwszy był Golf GTI, później tymi samymi śladami
poszedł Renault Clio RS, czy Suzuki Swift Sport. Dlatego też cieszy fakt, że
niektórzy producenci zostali na właściwych torach i oferują jedynie drzwi dla
kierowcy i pasażera obok.
Taki jest Ford Fiesta. Prócz klasycznego, trzydrzwiowego nadwozia mamy
tu gigantycznych rozmiarów spoiler, inne progi, zderzaki i groźnie wyglądającą
atrapę chłodnicy przywodzącą na myśl Astona Martina. Może tutaj aż tak wyraźnie
tego nie widać, ale jeśli samochód byłby czarny, wtedy spora część pomyślałaby
sobie, że to następca Cygneta. Póki nie spojrzy się na logo, czy to aby nie na
pewno Aston. Jest jeszcze jeden szczegół, zdradzający ostrą wersję Fiesty –
wszędobylskie logo „ST”. Znajdziemy je z przodu, z tyłu, na podświetlanych
progach, świetnych fotelach, kierownicy i pokrywie silnika.
Zanim jednak zatrzymam się na silniku, wrócę do wnętrza. Po otwarciu
drzwi w pierwszej kolejności widzi się półskórzane fotele Recaro w czarnych i
pomarańczowych barwach. Po zajęciu na nich miejsca uwagę przykuwa kierownica,
oraz dźwignia zmiany biegów. W tubusach znalazły się zegary z odpowiednio
sportowym wyskalowaniem. Wszystko prezentuje się bardzo przyzwoicie i rasowo –
jak przystało na miejskiego łobuza. Jest jednak jedno „ale”. Radio Sony wygląda
po prostu koszmarnie. Uważam, że wizualnie dużo lepiej prezentowałoby się
standardowy zestaw Forda.
Pierwsze kilometry pokazują, że największa wada foteli – wysoka pozycja
– zamienia się w zaletę. Pozycja wcale nie jest mało sportowa, a dodatkowo
wszystko doskonale widać wokół samochodu. W jeszcze większy zachwyt wprawia
świetny układ kierowniczy i przyjemnie basowy dźwięk silnika. Pomimo mniejszej,
niż u konkurencji mocy, Fiesta ani trochę nie odstaje w sprincie spod świateł,
a na zakrętach jest w stanie zdystansować ich o całe długości, bowiem prowadzi
się wyjątkowo pewnie i stabilnie. To dzikus, który za nic ma względy praktyczne
i poprawność polityczną pokazując jakie powinny być małe hot hatche – ostre,
zwinne, głośne i szybkie. Powiedzieć o nim zwinny jak łasica, to tak na prawdę
powiedzieć niewiele. Fiesta ST skręca jak tytułowy „Snake” z popularnej swego
czasu gry na Nokiach. Patrzcie konkurenci – tak powinno prowadzić się małe GTI.
Jeśli chodzi o osiągi, to 182 konny motor za pomocą funkcji Overboost
dostarcza na koła blisko 300 Nm momentu obrotowego rozpędzając je do 225 km/h.
Przy tym sprint spod świateł do 100 km/h trwa niespełna 7 sekund. Jeszcze nie
dawno takimi osiągami mógł pochwalić się Golf GTI! Fiesta to jeden z
najtańszych miejskich GTI na rynku. Jego ceny rozpoczynają się od 73,5 tysiąca
złotych, zaś prezentowany model wymaga dopłaty dodatkowo nieco ponad 7 tysięcy
złotych. W zamian otrzymujemy ST z luksusowym wyposażeniem, podświetlanymi
progami i pięknym pomarańczowym kolorze. Przy okazji nadal to będzie jedna z
najciekawszych ofert na rynku. I z pewnością bardzo drapieżna.
Koncepcyjny model ST był zapowiedzią nowego wyglądu Fiesty |
Logo ST znajdziemy niemal wszędzie |
Czerwony kolor zacisków to standard wśród usportowionych aut. My jednak podziękujemy. Chętniej widzielibyśmy tu inny kolor |
Grill upodobnił się do tych ze szlachetnego Astona Martina |
Uwielbiamy ten wielki spoiler |
Tył wygląda bardzo masywnie |
Wydech jest źródłem rasowych melodii |
Kokpit wygląda niby zwyczajnie, ale to tylko detale zdradzają jego sportowy charakter |
Fotele są wręcz rewelacyjne |
Najsłabszy punkt wnętrza - fatalnie wyglądające radio |
Do wnętrza zaprasza podświetlane logo "ST" |
Fot. Łukasz Walas, Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz