Fot. allsportauto.com |
Gdyby Robert
Zemeckis zaczekał z produkcją "Powrotu do przyszłości" jeszcze cztery lata, kto wie, czy głównym
bohaterem tego dzieła nie zostałby właśnie Italdesign Giugiaro Aztec. Nie ma
całkowitej pewności, jednak jeśli sam film powstałby we Włoszech, to
prawdopodobieństwo wygryzienia DeLoreana DMC12 byłoby niemal pewne.
Sam
„gwiazdor” seryjnie był słabym samochodem dostępnym dla wszystkich, którzy byli
w stanie wyłożyć na niego odpowiednią ilość „zielonych”. Z założenia miał
kosztować 12 tysięcy dolarów, jednak szacunki okazały się po prostu zbyt małe.
Jedynym jego atutem była sylwetka z fantastycznymi unoszonymi do góry drzwiami
w stylu Mercedesa Gullwinga.
Italdesign
Giugiaro Aztec jest zupełnie innym samochodem od DeLoreana, jednak w moim
odczuciu na potrzeby filmu wcale nie musiałby być modyfikowany, by wyglądał jak
wehikuł czasu. Dwumiejscowy roadster dzięki prostym liniom wygląda trochę jak
samolot, trochę jak pocisk i może odrobinę przypomina symulatory lotu z
wesołego miasteczka. Ciężko paroma słowami opisać całe nadwozie – tutaj
potrzeba broszury wypełnionej często sprzecznymi epitetami, bo z jednej strony
samochód zachwyca odwagą projektantów, a z innych rzeczy aż parska się
śmiechem.
Długi
i niski przód z szerokimi wlotami powietrza i wąskimi, wysoko poprowadzonymi
reflektorami. Dalej mamy płaską maskę, koła z felgami przywodzącymi na myśl
wzory serwowane przez Alfę Romeo i lusterka wielkości mojej szuflady. Pasażer jest
oddzielony od kierowcy szklanymi kopułami, które również pełnią funkcję drzwi.
Na ich wysokości poniżej znajdują się wrota z zamalowanym przetłoczeniem.
Dalej
już mamy prom kosmiczny Columbia – cała masa załamań przecinających się ze sobą
i skręcających lekko kanciastym łukiem. Zdecydowanie ta część nadwozia wygląda
najbardziej futurystycznie, choć nawet teraz – 25 lat po premierze Azteca najbardziej
zdumiewa oglądających. Za siedzeniami znajduje się maska z nacięciami wlotów
powietrza. Tylne nadkola zaś zostały przysłonięte nadwyżką aluminium, włókna
węglowego i kevlaru.
Zad
został całkowicie zdominowany przez ogromne skrzydło – pewnie jego dawcą był
któryś większy samolot pasażerki, bądź prom kosmiczny. Tył to połączenie Alfy
Romeo 164 i modelu Brera (164 patrząc wyżej, Brera – końcówki wydechu) – czyżby
przyszłość motoryzacji nie była im obca? Aż tak prosty tylny zderzak, to
oznaka, że chyba skończył się budżet projektantom na kolejne dziwaczne
załamania blachy.
Nawet,
jeśli zabrakło im kasy, to z całą pewnością nie inwestowali jej w głupi sposób.
Do napędzenia auta posłużono się jednostką pochodzącą od Audi Quattro. To nie
byle jaki motorek, bo 5 cylindrowy potwór z turbodoładowaniem, którego moc
wynosi aż 250 KM. Jakby tego było mało, przeniesienie napędu zostało
zapożyczone od Lancii Delty HF Integrale – mamy więc gotowego rajdowego mistrza
świata, który rządziłby na trasach przez przynajmniej 40 lat!
Zestaw
ten pozwala na rozpędzenie Azteca do ponad 240 km/h przekraczając pierwsze
„100” już w czasie 6,5 sekundy. Samochód nigdy nie trafiłby na drogi, gdyby nie
japońska firma przemysłowa Myakawa, która wykupiła prawa do tego modelu.
Następnie zleciła niemieckiej firmie MTM dostosowanie tego auta do użytku
drogowego. Auto w „seryjnej” odmianie zostało zaprezentowane w 1992 roku.
Samochód
kosztował 225 tysięcy dolarów. Nie wiadomo ile oficjalnie powstało aut –
szacuje się, że wyprodukowano 15 do 50 samochodów. Pod koniec ubiegłego roku
jeden z Azteców został wystawiony do sprzedaży – auto miało przebieg 165 km
oraz ważne badania techniczne. Cena? Z pewnością przekroczyła 225 tysięcy dolarów.
Fot. caranddriver.com |
Fot. autokult.pl |
Fot. audistory.24max.de |
Fot. allsportauto.com |
Fot. allsportauto.com |
Fot. allsportauto.com |
Fot. allsportauto.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz