Fabryka frajdy
Jeśli nie jeździliście sportowym roadsterem, a chcecie coś, co
zapewnia godziwą radość z jazdy, to odstawcie na bok kompaktowe GTI i
przejedźcie się Mazdą MX-5. Od tamtej pory nic już nie będzie takie samo.
Co ma wspólnego Mazda MX-5, Porsche 911 Carrera i Jeep Wrangler? Te auta
są ikonami swoich klas. Pojazdami, które jako pierwsze przychodzą nam na myśl,
kiedy usłyszymy „roadster”, „samochód sportowy”, czy „terenówka”. 24 lata temu
Mazda wyprodukowała auto, którego filozofia nie pochodzi z Kraju Kwitnącej
Wiśni, a z miejsca, gdzie hasło „Five o’clock” jest niemal równoznaczna ze
siestą w krajach śródziemnomorskich. To właśnie Wielka Brytania jest ojczyzną
małych i lekkich roadsterów, o czym też nie dawno przypomniał sobie nawet
Jaguar (jakby ktoś pytał, to chodziło mi o F-Type-a). Wróćmy jednak do Mazdy. Ta
miała angielskiego ducha połączonego z trochę typowo-japońskim zamiłowaniem do
gadżetów, czego dowodem były chowane reflektory –obowiązkowy element niemal
każdego sportowego auta z Japonii.
Druga generacja bardziej znacząco zmieniła się z przodu, gdzie miejsce
chowanych reflektorów zajęły stałe lampy. Jednocześnie też auto zaokrąglono
pozbywając małą Mazdę klinowego nosa. Jednocześnie też auto przybrało lekko na
wadze przekraczając 1000 kg. W 2005 roku na świat przyszła obecna odmiana MX-5,
która już zdecydowanie bardziej zaczęła odbiegać od swojego pierwowzoru. Nie tylko
pod względem stylistycznym, ale wagowym (zdrowo ponad 1100 kg to prawie 200 kg
nadwagi w stosunku do pierwszej generacji). Rok później Mazda zdecydowała się
na dość kontrowersyjny ruch – producent zaczął oferować MX-5 ze sztywnym
składanym dachem (w Polsce wersje z miękkim dachem są niedostępne) chcąc zrobić
auto całoroczne. Innym argumentem były znacznie niższe koszty konserwacji
poszycia. 4 lata temu odświeżono MX-5 zmieniając zderzaki, progi i światła, a
obecnie wspólnie z Alfą Romeo trwają prace nad następcą roadstera.
Aktualna odsłona MX-5 poza łagodnymi liniami nadwozia, cechuje się
również obficie napompowanymi błotnikami, które skrywają aluminiowe felgi o
rozmiarze 17 cali. Profil auta jest tą częścią, na którą można patrzeć
najdłużej – długa maska, kabina zaraz przed tylnymi kołami i krótki tył. Nawet
z zamkniętym dachem samochód wygląda dobrze, choć subiektywnie bardziej by mi
odpowiadał brezent. Jesteście ciekawi ile trwa striptiz Mazdy? 12 sekund. Dość
czasu, by móc się zatrzymać gdzieś i złożyć dach przed deszczem. Prezentowana
odmiana to limitowana edycja Spring Edition, która charakteryzuje się m. in.
fioletowym kolorem nadwozia i brązową tapicerką. A jak mowa o tapicerce, to
najwyższy czas wskoczyć do środka.
Małe drzwi przywodzą mi na myśl te spotykane w kolejce górskiej w parku
rozrywki. Jeśli to ma być zapowiedzą dobrej zabawy, to relewacyjnie. Wnętrze
wita mnie wygodnym fotelem, który umieszczony jest tuż nad ziemią. Jak
przystało na samochód sportowy, zegary startują z południa, kierowcę od pasażera dzieli bardzo wysoki
tunel środkowy, zaś pod samą ręką znalazła się dźwignia zmiany biegów.
Prowadzenie małej Mazdy to prawdziwa przyjemność, choć do działania sprzęgła trzeba się przyzwyczaić – ruszenie bez dodawania gazu jest niemal niemożliwe. Skrzynia biegów ma bardzo krótkie skoki i działa niezwykle precyzyjnie. Można byłoby wręcz powiedzieć, że jest tak precyzyjny jak robot Da Vinci. Układ kierowniczy jest przyjemnie bezpośredni, zaś zawieszenie rewelacyjnie trzyma w ryzach samochód jednocześnie nie odzierając kierowcy z komfortu. Czy coś mogłoby przeszkadzać? Słaby silnik? Tylko na papierze, bo w rzeczywistości odnosi się wrażenie, że setkę MX-5 osiąga w dwie sekundy mniej, niż w specyfikacji. Czy prędkość maksymalna w takim samochodzie jest istotna? Dla mnie zupełnie nie, bo nie o nią chodziło podczas budowania auta.
Szczerze powiedziawszy MX-5 jest jednym z najsłabszych aut, jakimi
miałem przyjemność jeździć dotychczas, jednak moim zdaniem mała Mazda jest
zdecydowanie najlepsza. Samochód dostarcza tyle radości z jazdy, że nie
zmieściłyby się one do australijskiego pociągu drogowego. W MX-5 idealnie czuć
brytyjską filozofię małych sportowych roadsterów – lekko surowych i poważnie
uzależniających. Pozycja za kierownicą kilka centymetrów powyżej poziomu
asfaltu, rewelacyjne prowadzenie i niesamowita skrzynia biegów – za niespełna
103 tysiące złotych! Zapomnijcie o dużo mocniejszych kompaktowych GTI. MX-5
zapewnia dużo więcej frajdy za te same pieniądze, więc potraktujcie to jak życiową
promocję.
Po ostatnim liftingu MX-5 ma szeroki uśmiech |
Idealne proporcje to element obiowiazkowy roadstera |
Ta część nadwozia na przestrzeni lat zmieniła się najmniej |
Bagażnik pozwala zabrać weekendowy ekwipunek |
Proces zdejmowania dachu trwa 12 sekund |
Fotele długo nie muszą zapraszać do środka |
Aluminiowe nakładki pedałów są elementem standardowym |
Skrzynia biegów w tym wydaniu to czysta finezja |
Foto: Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz