Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 11 kwietnia 2012

Nie wiem co gorsze – nie móc sprzedać samochodu, czy sprzedać go osobie, która okaże się strasznym natrętem




Tekst chciałem zadedykować nowemu właścicielowi (już nie) mojego czerwonego Fistaszka.

Kilka dni przed zakończeniem starego roku sprzedałem mojego Forda. Nie była to łatwa przeprawa, bo auto próbowałem sprzedać od sierpnia. Nie próbowałem jednak pozbywać się auta przez 5 miesięcy, ponieważ na początku listopada pewien pan postanowił zatrzymać swoją furgonetkę na tylnej klapie małej Fiesty i do połowy grudnia trwała operacja usuwania szkód.

Pod koniec roku stało się. Dostałem telefon z zapytaniem o samochód i informacją, że oględziny będą „za dwie godziny”. Natychmiast wystrzeliłem z domu mojej dziewczyny i pognałem do Legionowa tak szybko, jak było to możliwe. Dojeżdżając do domu (jeszcze miałem godzinę zapasu, więc mogłem śmiało umyć samochód i przygotować dokumenty) dostałem telefon, że za pięć minut zainteresowani będą u mnie. Już samym tym faktem zostałem wkurzony, ale nie dałem po sobie tego poznać – nie wiadomo kiedy natrafiłaby się druga taka okazja.

Ledwo zdążyłem wejść do domu, a interesanci byli już pod bramą oglądać Forda. Wyszedłem i ujrzałem całą rodzinę. Była mama, tata, (pewnie) syn i malutka córeczka. Brakowało do tego zestawu tylko psa, kota i dziadków. Po oględzinach, pytaniach i negocjacji pożegnałem kupców zasobniejszy o bilety Narodowego Banku Polskiego.

Po kilku dniach dostałem wiadomość, że nie załączyłem w dokumentach karty pojazdu. Ok mój błąd. Książeczkę znalazłem po kilku minutach i wysłałem listem do adresata.

Po kolejnych dwóch tygodniach dostaję kolejny telefon z zapytaniem, czy w przednich drzwiach są głośniki. Drugi telefon w ciągu nieco ponad tygodnia, to już podstawa do poirytowania. Szczególnie, że problemy zgłaszane są tak głupie, że szkoda byłoby mówić o nich nawet mechanikowi. Pan N. zapytał mnie, czy w drzwiach są głośniki, czy też nie. Pomyślałem sobie, co za debil nie potrafi przyłożyć ucha do drzwi i wywnioskować, że coś jest za cicho. Nie trzeba też specjalnie się wysilać, by zauważyć ich brak.

Jakiś czas później dzwoni kolejny telefon i pada kolejne durne pytanie. „Ale niech się pan przyzna. Zmieniał pan świece?”. Odpowiedziałem, że nie. Nie było takiej potrzeby. Pierwszy lepszy mechanik powiedziałby, że świece nie były wymieniane. To widać przecież gołym okiem.

Od sprzedania auta mija już prawie 4 miesiące. Rano dostałem smsa z zapytaniem czy felgi aluminiowe skręca się tymi samymi śrubami, co felgi stalowe z oponami zimowymi. Wkurzyła mnie ta wiadomość i właściwie nie wiem, czemu na nią odpowiedziałem. Chwilę potem ten pan zadzwonił do mnie z takim samym pytaniem. Pięć razy powtarzałem mu to, co napisałem w smsie.

Zrezygnowany tym, że nic więcej nie wyciśnie ze mnie (a może tym, że jego głupota mu na więcej nie pozwala) podziękował i rozłączył się. Jeśli człowiek nie potrafi czytać ani słuchać ze zrozumieniem, to będzie skazany na opony zimowe bez możliwości lansowania się alufelgami.

Ze swojej strony przysięgam, że nie odbiorę więcej telefonu zaczynającego się na 692… Smsy zaś będę traktować tak samo, jak zaznaczałem w ogłoszeniu (będę ignorować). Nie chcę więcej denerwować się głupotą i nieporadnością innych.



A teraz ogłoszenie parafialne. Od przyszłego tygodnia ruszam ze specjalnym cyklem poświęconym szybkim i nieznanym samochodom. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moje zestawienie. A co pojawi się za tydzień? Niespodzianka. Dla podpowiedzi dodam, że jest to pełnokrwisty Włoch. Odliczajcie czas (ja już to robię od dawna :) ), bo będzie naprawdę ciekawie.

Foto: regiomoto.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz