Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

czwartek, 22 grudnia 2011

Podaj mi litery swojej tablicy rejestracyjnej, a powiem ci, jakim jesteś kierowcą.



Nie raz się pewnie zastanawialiście, ile wspólnego z umiejętnościami na drodze mają tablice rejestracyjne, bądź marka samochodu. Sam trochę już jeżdżąc po Warszawie i okolicach zdążyłem sobie wyrobić pewne uprzedzenia wobec innych użytkowników dróg tylko na tej podstawie i szczerze powiedziawszy ta reguła (choć jak wiadomo, w każdej regule są wyjątki) sprawdza się nad wyraz dobrze.

Zaczynając w kolejności alfabetycznej powiem coś o kierowcach z Białołęki (WA). Moim zdaniem są to najgorsi zmotoryzowani w stolicy (wyłączając przyjezdnych). 2/3 z nich zdaje się nie wiedzieć do końca co robią w samochodzie, jak się korzysta z takiego urządzenia przenoszącego z punktu A do B. A zupełnie najgorszym połączeniem jest Skoda z tablicami zaczynającymi się na „WA”. Tacy kierowcy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza z nich to absolutni ignoranci motoryzacyjni (bo moim zdaniem tylko tacy ludzie kupują Skodę), których nie interesuje w zasadzie nic, co ma wspólnego z transportem. Druga grupa to jakieś 60% tej 1/3, która jest takimi cwaniakami na drodze, że aż się proszą o zgniecenie im nosa pięścią. Do tej grupy zaliczają się też przedstawiciele handlowi, którzy po prostu nie licząc się ani z własnym samochodem, ani z nikim innym na drodze wyprzedzając wszystkich na trzeciego nie spuszczając strzałki obrotomierza z czerwonego pola.

O kierowcach z Bemowa (WB) ciężko powiedzieć cokolwiek. Głównie z tego powodu, że duża część samochodów jeżdżących po ulicach stolicy jest zakupiona w leasingu, przez co zarejestrowane są na tej dzielnicy. Kiedy studiowałem tam, miałem przyjemność trochę lepiej poznać miejscowych i dochodzę do wniosku, że nie są dużo lepszymi kierowcami od sąsiadów z drugiej strony Wisły. Z drugiej strony nie wyróżniają się też niczym nadzwyczajnym.

Kiedyś mój dobry kolega powiedział też, że kierowcy z Mokotowa (WN), to są prawdziwe koty, cwaniaki i maniaki prędkości. Szczerze powiedziawszy to około 20% Mokotowian może takimi jest. Reszta to raczej spokojni, nie rzucający się w oczy kierowcy.

Najwięcej problemów do tej pory mam z rozpoznaniem pochodzenia tablic ze znakami „WW”. Przynależą bowiem takie trzem dzielnicom (Rembertowi, Wilanowie i Włochom). Jest jednak taka cecha, która łączy mieszkańców tych trzech dzielnic – niewdzięczność. Ci ludzie nigdy nie dziękują za okazaną im życzliwość, czy dobre wychowanie. Mają przeświadczenie, że oni wjechali przed ciebie w korku, bo są tacy sprytni i zaradni, czy po prostu im się należało to miejsce. Zastanawiam się, czy potrafiliby podziękować nawet wtedy, kiedy by się wysiadło z samochodu i ręką zaprosiło przed siebie. Najgorsi są jednak z tych rejonów taksówkarze. Nie dość, że jak nikt inny oni są zapatrzeni maniakalnie na własne tyłki, to jeszcze poziom ich twórczej myśli przewyższa loty samolotu szpiegowskiego Aurora. Nigdy nie lubiłem taksówkarzy, ale tych po prostu nie znoszę ze wszech miar.

Jednak chyba najwięcej do powiedzenia mam na temat kierowców spoza Warszawy. I nie chodzi mi akurat o turystów, którzy przyjeżdżają z jakichś dalszych zakątków naszego pięknego kraju. Na początku zacznę może od kierowców z moich stron.

Legionowianie (WL) dzielą się rozsądnie na dwie grupy. Pierwsza z nich, to ci, którzy jeżdżą po Warszawie. Do nich właściwie nie mam nic do powiedzenia, ponieważ nie grzeszą jakąś rażącą głupotą – po prostu zachowują się na drodze normalnie, tak jak wszyscy. Dużo ciekawszą grupą są ci, którzy nie opuszczają swojego miasta, bowiem sami wiedzą, jacy są tragiczni i z własnej, nie przymuszonej woli nie udają się do miasta stołecznego. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, iż rzadko jeżdżę po moim rodzinnym mieście, to jednak czuję się tu mniej pewnie, niż w Warszawie. Kierowcy są tu tak nieobliczalni jak niepoczytalny w składzie z materiałami wybuchowymi. Nagłe zwroty, parkowanie, które trwa dłużej niż epoka lodowcowa, nie sygnalizowanie skrętu, czy skręcanie w prawo z skrajnego lewego pasa i na odwrót, to tylko wierzchołek góry lodowej. Śmieję się czasem, że w moim mieście obowiązują zupełnie inne przepisy i prawa, co mnie z drugiej strony przeraża, bo do tej pory nie widziałem bardziej dzikiego miejsca.

Jednak to kierowcy z tablicami „WND”, to moim zdaniem największe lokalne zagrożenie na drodze. Co i rusz spotkam się z takim zawodnikiem na drodze, to można być pewnym tego, że jak przyjdzie mu zrobić coś więcej jak ociągać się za sznurem samochodów, to zrobi to nader źle i niebezpiecznie dla innych. A już jak zobaczę zestaw „Skoda + WND”, to jedyne co mi przychodzi do głowy, to szybka ucieczka do rowu. A im starsza Skoda, tym gorzej, bowiem takie auta prowadzą albo starsi ludzie, albo pierdołowate kobiety, które pomimo może i większego doświadczenia za kierownicą, to radzą sobie mniej pewnie od siedmiolatka.

Kolejną ciekawą grupą są kierowcy z Pruszkowa i okolic (WPR). Co do stylu jazdy, to nie mam im absolutnie nic do powiedzenia. Jeżdżą bardzo pewnie i nie są w przeważnej części zawalidrogami. Coś, co zasługuje na uwagę jest to, że ich pewność siebie może się w jakiejś części wywodzić z tego, że pochodzą z gangsterskiej okolicy i tym też wywołują u innych bardziej strach, niż szacunek.

Drugim biegunem gangsterskim jest Wołomin i okolice (WWL). W ich przypadku jest dużo ciekawiej, bowiem są absolutnie przeświadczeni tym, że są najlepszymi kierowcami. Prawda jednak jest zupełnie inna. Są wręcz tragicznie aroganccy, chamscy i bezmyślni. Drogę traktują jako pole bitwy, a każdego kierowcę jako wroga do wyeliminowania. Ich umiejętności kończą się na wyprzedzaniu na trzeciego, po czym szybko wpychają się w kolumnę aut, spychając na pobocze jedno z nich, wymuszanie pierwszeństwa, czy parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych. A nie wydaje mi się, żeby wydawano takie dokumenty niepełnosprawnym umysłowo.

W myśl powiedzenia „Im dalej w las, tym więcej drzew” przechodzimy do kierowców z Wyszkowa (WWY). Jeśli chodzi o ich styl jazdy, jest może mniej cwaniaczny, jednak dużo szybszy. Ponadto stopień rozgarnięcia na drodze daje dużo do myślenia. Nie jest może taki poziom, co w przypadku nowodworzan, jednak jechanie obok takiego niezbyt świadomego kamikadze czasem może przyprawić o drobny dreszczyk emocji.

Najbardziej specyficznymi kierowcami, którzy jeżdżą po Warszawie i okolicach, a mieszkają stosunkowo daleko od Stolicy, są mieszkańcy Białegostoku (BI). Są to najszybsi kierowcy, przynajmniej po prawej stronie Wisły. Jak szybko bym nie jechał, tak zawsze wyprzedzi mnie samochód z tablicami „BI”. Może tak jest dlatego, że nie mają dróg szybkiego ruchu, czy autostrad. Nigdy jednak nie spotkałem się, by potem taka rakieta stała rozbita pod drzewem, stojąca w płomieniach, dlatego nie uważam ich za złych kierowców.

Jak tak się zastanawiam, to można byłoby podzielić Warszawę i okolicę na dwie części. Północna jeżdżąca słabo, najwyżej przeciętnie i południowa - lepiej jeżdżąca. Nie można się całkowicie zamykać w tym co mówię, bo zawsze są od takich reguł wyjątki. Tak samo nie można do końca brać na serio, to co napisałem wyżej. Chyba, że jesteś aż tak zły, że to co nawytykałem jest prawdą.

Na koniec chciałbym życzyć w imieniu całego, dwu osobowego zespołu "Redline" wszystkim Wam spokojnych świąt (nie tylko za kierownicą), oby okazały się one bezpieczne dla każdego z nas. Dojedźmy cali i zdrowi wszędzie tam, gdzie chcemy spędzić te kilka wyjątkowych dni i wracajmy wypoczęci i przede wszystkim trzeźwi.

Foto do tekstu pochodzi ze strony www.awan.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz