Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 28 grudnia 2011

Bye bye Fiesta! - czyli raport z prawie 50 tysięcy kilometrów




Ma 9 lat, prawie 140 tysięcy kilometrów przebiegu. Jest czerwona, toczy się na piętnastocalowych felgach. Ma sportową końcówkę wydechu i nakładkę tylnego zderzaka. To krótki opis (sprzed niefartownej stłuczki, bowiem dzień później miałem sprzedać Fistaszka) mojego pierwszego samochodu. Ford Fiesta szóstej generacji z początku produkcji miała przy zakupie 93 i pół tysiąca kilometrów przebiegu.

Pierwsze co zwróciło moją uwagę na nią, to ognisto czerwony lakier i bardzo ładne aluminiowe felgi, które dodawały jej zadziorności. W środku była może trochę smutna i ciemna (jedyne stylistyczne szaleństwo, to srebrne wstawki w radiu i gałce zmiany biegów), ale będąc podniecony perspektywą posiadania pierwszego samochodu byłem w stanie go wziąć, choćby był w środku pokryty cały różowym pluszem.

Dziewiczy, 140 kilometrowy odcinek rozpoczął się silną ulewą, która szybko ustąpiła zachodzącemu słońcu. Podróż trwała około dwóch godzin. W tym czasie mogłem się przekonać na ile stać małego Forda (w granicach przyzwoitości, gdyż za moimi plecami stróżował ojciec). Z pozoru malutki motorek o pojemności 1,4 i mocy 80 koni bardzo dobrze sprawował się nawet na drodze ekspresowej. Przyspieszanie jak na jej możliwości było całkiem dobre. Spalanie też mieściło się w rozsądnych granicach. Wspomnień z miasta nie miałem za dużo. Pamiętam, że dużo stałem w korkach. Pomimo manualnej skrzyni biegów, sprzęgło nie dawało mi popalić. Dużo ciekawiej było, kiedy przewiozłem Pendrive’a po moim małym Nurburgringu. Nie miałem zamiaru wyciągać z tego samochodziku wszystkiego, co ma mi do zaoferowania, silnik, opony i zawieszenie. Raczej bym to nazwał jazdą na 70%. Wtedy też doszedłem do wniosku, że brakujące 30 % jest w zasięgu ręki na możliwości Forda. Niestandardowo szerokie opony w połączeniu z bardzo dobrym i pewnym zawieszeniem to było coś, czemu mógłbym bezgranicznie zaufać.

Nie długo potem postanowiłem sprawdzić małą Fiestę na ile ją stać. Poniższy rysunek trasę mojego przejazdu. W prawym górnym rogu jest start, na dole meta. Nigdy nie liczyłem ile może mieć ten odcinek. Podejrzewam, że ok. 6 km



Wyścig zaczyna się od startu zatrzymanego. 80 km w połączeniu z 1025 kilogramami masy powinno dać całkiem nienajgorszy stosunek, jednak kilkuset metrowa (1) prosta na początku rajdu pozwoliła Fordzikowi na osiągnięcie 130 km/h, co dla mnie nie jest rezultatem ani rozczarowującym, ani zachwycającym. Prawdziwa niespodzianka zaczęła się jednak w punkcie drugim, na którym obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. Bez ścinania zakrętu strzałka prędkościomierza zakończyła opadanie na wartości trochę powyżej „100”. Odcinek numer 3 jest najtrudniejszy. Złożony z tak naprawdę trzech ślepych zakrętów. O ile dwa pierwsze można pokonać na pełnym gazie, tak przed trzecim trzeba mocno hamować – jest on bowiem dużo ostrzejszy a w środkowym odcinku zaczyna mocno opadać, zacieśniając się pod koniec. Tam też Fiesta zdublowała ograniczenia, pędząc na wirażu 80km/h. Przy czwartym punkcie prędkość redukuję do 100 km/h. Do mety potem można jechać w zasadzie na pełnym gazie. Zakręty nie są trudne, a samochód bardzo dobrze trzyma tam się nawierzchni. Fiesta rozpędziła się do 150 km/h.

Najbardziej zaskakującą rzeczą w tym samochodzie, to chyba prędkość maksymalna. Producent zadeklarował ją na poziomie ok. 160 km/h. Samochód co prawda sprawnie przyspiesza do 150 km/h, jednak jego limity sięgają dużo dalej. Nad ranem w drodze do domu udało mi się rozpędzić to małe pudełko do 190 km/h. Przyspieszenie do 100 km/h też podane jest nie zbyt optymistycznie i wynosi ono 13,2 sekundy. Na moje oko setkę osiąga w około 12 sekund.

Na spalanie postanowiłem poświęcić osobny akapit. Jest to bardzo ciężka do ocenienia kwestia, ponieważ za każdym razem, kiedy je obliczam, wyniki wychodziły zupełnie inne. Najniższe jakie osiągnąłem, po bardzo spokojnej jeździe po mieście, to trochę ponad 7l/100 km. Najczęściej spotykaną wartością jest oscylowanie pomiędzy 9-10 litrami „na sto”. Podczas sportowej jazdy zużycie może wynosić ponad 16 litrów. Absolutnego rekordu spalania, jaki udało mi się osiągnąć Fiestą nie powstydziłoby się któreś z kultowych muscle carów. Podczas podróży na Mazury, w Łomży zdrowo przeładowanym autem, po 15 kilometrach jazdy zniknęło z baku 5 litrów paliwa, co przekłada się to na zużyciu ponad 33l/100 km! Dopiero teraz, myśląc o moim eks-samochodzie doszedłem do wniosku, że ten wozik musi mieć w sobie geny z Forda Mustanga. Ostatni powrót z Zakopanego (doliczając jeszcze zwiedzanie Krakowa) przy bardzo autostradowych prędkościach – na drogach ekspresowych oscylowała ona w granicach 150-180 km/h, średnie spalanie wyniosło 7,9 l/100 km.

Pomimo masy niespodzianek, które mi zapewnił i swojej „nieekologiczności” (bo małe auto miejskie nie może palić aż tyle), ma też i swoje słabe strony. Przede wszystkim to... silnik. Jest bardzo wymagający jeśli chodzi o warunki klimatyczne. Nie lubi jak na zewnątrz jest za gorąco, ani za zimno. W pierwszym przypadku efektem zbyt wysokiej temperatury pracy jest znaczny ubytek mocy, a wtedy ciężko ścigać się z ciężarówką, czy autobusem.

Najprawdopodobniej jest to spowodowane działającą klimatyzacją, która wręcz pożera ogromną część mocy silnika. Przy dużym obciążeniu, do trzech tysięcy obrotów na minutę moc spadała dramatycznie. Później następowało kopnięcie nagłym jej przyrostem, lecz nadal odczuwało się pewien jej ubytek. Jestem osobą, która z klimatyzacji korzysta tak często jak tylko może, dlatego wyłączam ją tylko wtedy, kiedy potrzebuję (zimą wiadomo, system automatycznie się wyłącza). Już od dłuższego czasu zastanawiałem się nad tym, by przycisk klimatyzacji z napisem „A/C” przemianować na „Turbo mode” – silnik bez obciążenia klimatyzacją ma zupełnie inną charakterystykę pracy. Zbiera się dużo wcześniej a i mocy ma więcej.

Fiesta, jak wspomniałem nie lubi też jak jest za zimno. W przypadku bardzo niskiej temperatury zewnętrznej z trudem osiąga swoje 90oC pracy. Stylistyka też nie jest najmocniejszą stroną – chodzi mi o tył. Światła w tylnych słupkach zawsze będą przywodzić mi na myśl minivany, tylko dlatego, że optycznie sprawiają, iż samochód staje się wyższy. Dla usportowionego hatchbacka, to trochę passe.

To były bardzo dobre prawie dwa i pół roku. Pełne praktycznie bezawaryjnych kilometrów. Samochód nigdy mi się nie rozkraczył na drodze. Zawsze dojechałem nim do celu, a przecież o to w głównej mierze chodzi, by jeździć samochodem. Dzięki świetnemu zawieszeniu jest w stanie zapewnić masę frajdy z prowadzenia. Na prostej niestety nie robi szału. Przydałaby się mu jednostka dotrzymująca tempa układowi jezdnemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz