Benchmark
Ten samochód jest perfekcyjny pod wieloma względami – komfortu,
prowadzenia, osiągów, klimatu wnętrza, czy nawet przestronności. Wielu uzna, że
za owe przywileje Porsche żąda zdecydowanie za dużo, a ja twierdzę, że to jak
najbardziej uczciwa oferta, bo samochód jest warty każdej wydanej złotówki.
Z wiekiem
wszystko się zmienia. Nie chcę wskazywać na to, jak sami się fizycznie
zmieniamy, bo to byłoby odkrycie na poziomie znalezienia nowego lądu na Google
Maps. Widzisz na niej jakąś małą wysepkę bez nazwy i liczysz w duchu, że
założysz na niej pierwszą kolonię, gdzie z dumą powiewałaby biało-czerwona
flaga. Jednakże problem polega na tym, że zapewne po chwili uświadamiasz sobie,
że skoro ten skrawek ziemi faktycznie tam się znajduje, to znaczy, że Google o
niej wie. Właściwie to wszyscy o niej wiedzą i z kolonialnych planów nici.
No ale
wróćmy do tego, w jaki sposób sami się zmieniamy. Pierwsze, co ma chyba na nas
największy wpływ, to gatunki muzyczne. Sam doskonale pamiętam jak gwałtownie
przestałem słuchać dobrej, żywej muzyki na rzecz wszelkiej maści rocka, metalu,
a nawet polskiego bluesa z Ryśkiem Riedlem na czele. I bardzo dziękuję moim
kolegom z gimnazjalnej klasy za ten zwrot, bo gdyby nie oni, z całą pewnością
dziś byłbym innym człowiekiem. Ostrzejsza muzyka była świetnym podkreśleniem
tego, jak bardzo chciałem się buntować. Nie zawsze z tego powodu, że w czymś
nie widziałem sensu, albo zwyczajnie było to głupie. Bunt dla mnie był czymś
większym. Ot grzeczny i ułożony chłopak zaczyna sprzeciwiać się i opierać
wszystkiemu dla samej zasady sprzeciwiania. Takie jest prawo wieku i tego się
nie przeskoczy.
Jakiś
czas temu zauważyłem też, że im więcej czasu spędzam na tym padole, tym mniej
jest mnie w stanie zaskoczyć. Ostatni, naprawdę ciężki szok, jakiego doznałem,
to zapowiedź pierwszego SUV-a marki, na której myśl przychodziło mi tylko
jedno. No, właściwie trzy cyfry – 911. A że były to jeszcze takie czasy, że u
nas widok Carrery był nie lada szokiem, tak Cayenne było po prostu
nieporozumieniem. Poza tym nie dość, że był to pierwszy (nie licząc terenowego
LM002) SUV producenta sportowych samochodów, to również był okropnie brzydki.
Doskonale
pamiętam, jak wtedy w internecie zawrzało, że „co te Porsche robi?!”, że „nie
ma już świętości” i najgłośniejsze z nich: „PROFANACJA!”. Mimo tego samochód
sprzedawał się genialnie i przez bardzo długi czas nie miał praktycznie żadnego
godnego siebie rywala, zaś – jak już wcześniej wspomniałem – świat zaczął mnie
coraz mniej dziwić. Więcej, co coraz to dziwniejszych pomysłów producentów
podchodziłem nierzadko z ciekawością, czego najlepszym przykładem jest Ferrari
FF. To pierwszy Shooting Brake spod znaku Cavalino Rampante, który też jest
pierwszym samochodem włoskiego producenta, wyposażonym w napęd na cztery koła i
wydaje mi się, że również nie cierpi na brak zainteresowania. Mimo, że nie jest
SUV-em.
A skoro wróciłem na temat SUV-a, to dodam, że
najciekawsze przy tym wszystkim jest to, jak z każdym odświeżeniem modelu i z
każdą nową generacją Porsche Cayenne staje się ładniejsze. Kiedy zapytałem
ojca, co myśli na temat pierwszej generacji SUV-a z Zuffenhausen, po
parsknięciu stwierdził, że jest okropny i nie może na niego patrzeć. Kolejna
generacja największego z Porsche wyglądała już zdecydowanie lepiej, co nie
znaczy, że nie udało się ustrzec przed drobnymi niedoróbkami, jak na przykład
tylne światła, które zbyt mocno przypominają te, w samochodach z Korei. Na
szczęście po prezentacji genialnego Macana, postanowiono odświeżyć Cayenne-a,
co było strzałem w dziesiątkę. Nie tylko poprawiono wygląd tylnych świateł, ale
również końcówek wydechu, przednich reflektorów oraz zderzaków. Auto
prezentowałoby się świetnie, gdyby nie zadziwiająco małe felgi, które ledwie są
w stanie ukryć dość pokaźne tarcze hamulcowe z równie solidnymi zaciskami.
Wewnątrz jest za to zdecydowanie lepiej, gdyż
niezbyt rzucające się w oczy nadwozie skrywa prawdziwy skarb. Bardzo obszerne
wnętrze ze wspaniałymi fotelami, podsufitką z alcantary, wyborną, idealnie
okrągłą kierownicą, zapożyczoną z modelu 918. Masywną konsolą centralną, która
wspina się do ekranu nawigacji, by ponad nią znalazł się duży zegar, pełniący
rolę stopera. Wisienką na torcie jest zestaw pięciu zegarów, jak w 911, z tą
różnicą, że tutaj wartości na prędkościomierzu i obrotomierzu są odrobinę
skromniejsze. Ale jeśli nie macie tyle szczęścia, by siedzieć za kierownicą, to
zdradzę Wam, że z tyłu też jest bardzo przyjemnie. Siedzenia można dowolnie
rozsuwać, więc nie trzeba obawiać się wysokiego pasażera przed sobą.
Ciężko jest również cokolwiek zarzucić
komfortowi podróżowania. Samochód zgrabnie wybiera nierówności, ale nie w
francuski sposób, bujając się we wszystkie strony niczym żaglówka Omega przy 12
stopniowym sztormie. Auto jest monolitowo stabilne i betonowo pewne w
prowadzeniu. Rzekłbym wręcz, że pod tym względem w klasie SUV stanowi benchmark
i kropka. Nawet przy maksymalnie (i błyskawicznie) podniesionym, pneumatycznym
zawieszeniu, Cayenne nie bije na nierównościach zachowując wysoki poziom
komfortu, a taką sztuczkę nie każdy potrafi.
Ale oczywiście nie będę poświęcać zawieszeniu aż
tyle miejsca, bowiem jest tu coś znacznie ciekawszego. Podpowiem delikatnie, że
odpowiada za robienie fantastycznego hałasu i za błyskawiczne znikanie za
horyzontem. To 3.6 litrowy motor, który w postaci 420 KM i 550 Nm dostarcza
endorfin kierowcy i katapultuje go powyżej 100 km/h w 5.5 sekundy, rozpędzając
go do niczym nieskrępowanych 259 km/h.
I to jest w tym samochodzie najlepsze – nikt nie
bawi się w konwenanse, nakładając na swoje samochody kaganiec ograniczający
jazdę do 250 km/h. W Cayenne S możesz się poczuć lepszy od zdecydowanej
większości o co najmniej owe 9 km/h, zaś na zakrętach różnica może sięgać
całych wieków. I nie ma co bać się ceny, która wynosi tutaj minimum 400 tysięcy
złotych. W ostatecznym rozrachunku (czyli po dodaniu opcji) samochód jest tylko
niewiele droższy od reszty niemieckiej konkurencji, a taka różnica nie powinna
być powodem, by nie wybrać Cayenne S. Wybierzcie, a gwarantuję Wam, że nie
pożałujecie – samochód jest wart każdej zainwestowanej złotówki.
To tak słowem zakończenia dodam, ile tych
złotówek potrzeba, by móc cieszyć się samochodem skonfigurowanym na wzór modelu
testowego. Otóż prawidłowa odpowiedź brzmi: 589 225. To, co podniosło
wartość auta o cenę nowego lekko doposażonego Audi S3 Sportback? M. in.
wspomniana podsufitka z alcantary, skórzana tapicerka, podgrzewane wszystkie
siedzenia, w tym dodatkowo przednie klimatyzowane, system audio Bose,
pneumatyczne zawieszenie, reflektory LED-owe, pakiet Offroadowy, komfortowe
fotele, system domykania drzwi i 20 calowe felgi (te czekają na sezon letni).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz