Fot. houtkamp.nl |
Pewnie
zastanawialiście się, co było motywatorem dla inżynierów z Modeny, by wydać na
świat luksusową limuzynę o osiągach samochodu sportowego. Kto z Was chciałby
kupić wygodną limuzynę, by być nią wożonym? Z drugiej strony któż nie chciałby
być szoferem, który ma do dyspozycji coś tak wyjątkowego i odłączonego ze
zdrowego rozsądku.
Jako
pierwszy przed szereg z tego typu samochodem wyszedł francuski Facel z modelem
Vega, którego zaprezentowano w 1954 roku. Pod maską miał silnik pochodzący z
Chryslera, o pojemności 4.5 litra. Dzięki niemu samochód był w stanie rozpędzić
się do 100 km/h w mniej, niż 10 sekund, co jak na owe czasy, było rewelacyjnym
wynikiem, zwłaszcza dla wielkiej i ciężkiej limuzyny. Ten ruch jednak nie
wpłynął na żadnego z potencjalnych konkurentów, którzy nadal oferowali auta z
dość spokojnym usposobieniem. Według nich ostatnią rzeczą, jaką mógł oczekiwać
– bardzo ważny – pasażer, były właśnie sportowe doznania.
Dlatego
też nikt nie odważył się odpowiedzieć na ruch Facela. Dopiero 7 lat później
brytyjski producent luksusowych samochodów, Lagonda, zaprezentował model
Rapide. Co ciekawe, w 1962 roku, rok po wprowadzeniu na rynek Rapide-a, upada
marka Facel, co może sugerować, iż brak zainteresowania sportowymi limuzynami
wcale nie jest bezpodstawny. Wróćmy jednak do Lagondy. Ta blisko 5 metrowa
limuzyna wagi półciężkiej (masa ponad 1700 kilogramów) z przodu może
przypominać mieszankę składającą się odrobinę z Edsela Pacera oraz Chryslera
300C z 1957 roku.
Wszystko
za sprawą lekko skośnych reflektorów i ogromnych rozmiarów wlotów powietrza,
które zdecydowanie dominują facjatę. W sumie to nie ma się czemu dziwić, bowiem
przez te otwory, samochód wciąga życiodajne powietrze do 4 litrowego, 6
cylindrowego silnika, który jest w stanie wykrzesać z siebie 239 koni
mechanicznych i 359 niutonometrów. Taki zestaw dość żwawo wprawia w ruch wbrew
pozorom niezbyt przestronną kabinę (miejsca na nogi z tyłu jest bardzo mało) i
ogromny kufer z tylnymi światłami przywodzącymi trochę na myśl te z
bondowskiego Astona Martina DB5.
Jak
żwawo? Nieco ponad 9 sekund do 100 km/h i blisko 210 km/h to – jak już raz wspomniałem
– rewelacyjne rezultaty. Zwłaszcza, jak siedzicie w dość ciasnej kabinie. Nie
jestem jednak do końca przekonany, czy owa ciasnota nie jest efektem tego, że
kabina nie jest stosunkowo duża (w porównaniu z np. bagażnikiem), czy dlatego,
że wnętrze jest ta sowicie wypakowane skórzaną tapicerką. Wróćcie na kanapę i
popatrzcie na samo siedzisko. Jest tak ogromne, że chyba jako jedyne jest w
stanie objąć wygodnie pośladki Nicki Minaj. Pomijam fakt, że poniżej nich
musiałaby mieć nogi muszki owocówki, ale przynajmniej będzie miała do
dyspozycji mały, gustowny, składany stolik z drewna.
Z
resztą kierowa również będzie mógł wygodnie rozgościć się na fotelu, który jest
tak wielki, że oparcie łączy się z tym, po stronie pasażera. Deska rozdzielcza
to typowy klasyk luksusowego auta lat 60. – prosty, drewniany kokpit, zestaw
zegarów i ogromna kierownica (co nie znaczy, że wnętrze wygląda ubogo, czy
brzydko). To otrzymywał nabywca jednego z 55 egzemplarzy Lagondy Rapide (dwa w
1961 r., dziewięć w 1962, czterdzieści w 1963 i cztery w 1964 r.), która
kosztowała 5251 funtów szterlingów. Za równowartość można było sobie kupić 3
Jaguary E-Type, które też nie uchodziły za tanie.
A i
zapomniałbym o jeszcze jednym. To, że w trzy lata sprzedało się tylko 55 sztuk
Lagondy, nie znaczy, że nie nastała moda na szybkie limuzyny. W 1963 roku
światło dzienne ujrzało Maserati Quattroporte, zaś dwa lata później
zaprezentowano Mercedesa 280SE 3.5. BMW tej klasy to jeszcze dość odległa
przyszłość.
Fot. toplowridersite.com |
Fot.traumautoarchiv.de |
Fot. wikimedia. org |
Fot. wallpaperup.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz