Przyszłość motoryzacji jest już dziś
Jeszcze nie tak dawno mówiło się o tym, że dzięki technice, samochody
sportowe będą mogły zużywać tyle paliwa, co superoszczędne miejskie auta. Te
czasy właśnie nadeszły, a małe silniki spalinowe wspomagane jednostkami
elektrycznymi nadal potrafią zapewnić wspaniałe osiągi.
Przy
całym postępie w dziedzinie motoryzacji (pomijając pracę nad autopilotem)
uważam, że mimo wszystko przyszłość nie wygląda zbyt kolorowo. Normy emisji
spalin, narzucane przez polityków w Brukseli nie są głównym powodem do
popychania producentów, by ci odkrywali coraz to nowsze bariery koni
mechanicznych, wyciskanych z litra pojemności. Problemem i wielkim wrogiem
półgłówkowych ekologów są wielkie silniki liczące sześć, osiem, czy też tuzin
cylindrów, których pojemności (tych ostatnich) mierzą co najmniej 6, czy 7
litrów. Faktycznie. Samochodów z takimi jednostkami mogę zliczyć co najmniej
dwa na każdej ulicy, więc naprawdę jest to problem rozmiarów głodu w Afryce.
A
teraz poważnie – na temat ekologii, jej bezsensowności i wszelkiej maści
absurdów mógłbym napisać książkę, która nie byłaby już takim przejawem
hipokryzji, jak drukowanie ulotek nawołujących do oszczędzania drzew. Zwróćcie
uwagę, że politycy w USA, Chinach, czy Indiach nie są tak lekkomyślni i nie
zakładają sobie na szyi pętli oświadczając, że przestają korzystać z ropy
naftowej i węgla, bo bez tego po prostu nie da się jeszcze budować silnej i
rozwijającej się gospodarki. Przynajmniej do momentu szerokiego zastosowania
wodoru, jako paliwa, ale to nastąpi dopiero wtedy, kiedy resztki paliwa z
ostatniej baryłki ropy wchłonie bak Toyoty Prius.
Zanim
jednak to się stanie, będziemy zalewani wszelkiej maści hybrydami i samochodami
elektrycznymi oraz autami z mikroskopijnymi silnikami rozwijającymi ogromną
(jak na pojemność) moc. A jakby połączyć gigantyczną moc niewielkiej jednostki
spalinowej z silnikiem elektrycznym, by uzyskać jeszcze więcej koni mechanicznych
i niutonometrów? Tak ciekawie zapowiadający się pomysł powinien być opakowany w
sportowe i najlepiej futurystyczne nadwozie. Sukces powinien być (i jak okazuje
się – jest) murowany.
Z tego
założenia wyszło BMW projektując i8 i wiecie co? Pierwszy raz widzę samochód,
który naprawdę prezentuje sobą przyszłość. Myślę, że w 2024 roku auto będzie
wyglądać równie interesująco, co dziś i nie ma w tym absolutnie niczego na
wyrost. Wystarczy spojrzeć na kształt tylnych świateł, które owijają się wokół
szczeliny przepuszczającej strugi powietrza, dociążającego nadwozie. Zanim
jednak tam trafi, przejdzie przez tylne błotniki, które ukształtowano w ten
sposób, by zebrać sobą jak najwięcej opływającego nadwozie powietrza.
Z
przodu również nie może być nudno. Maska skrywająca silnik elektryczny, została
doposażona w solidny otwór wypuszczający gorące powietrze, nerki to atrapy,
które tak naprawdę pełnią swoją założoną funkcję w możliwie jak najmniejszym
stopniu, by nie zaburzać aerodynamiki. i8 jest też inne od swoich
konserwatywnych braci również pod względem patrzenia na świat. O ile zdążyliśmy
się przyzwyczaić już do świecących pierścieni, swego czasu nazywanymi „oczami
anioła”, tak pas LED-ów biegnący wzdłuż dolnej krawędzi reflektorów wygląda po
prostu zwyczajnie. Nawet FIAT Ducato ma teraz takie.
Na
szczęście do środka nie wsiada się od tak, jak w dostawczaku. W sumie, jeśli
jesteś gruby i niezdarny, to lepiej, jakbyś w ogóle nie narażał się na
publiczne ośmieszenie. W twoim wypadku dużo lepiej będzie kupić BMW M5, albo
M6, które mają podobne osiągi i są warte zbliżoną ilość Władysławów II
Jagiełło. Rośli również nie będą mieli łatwo, bo wbrew pozorom otwór do
królestwa i8 wcale nie jest taki wielki, jak mogłoby się wydawać, a że jestem i
gruby i wysoki, to proces wsiadania musiałem podzielić na kilka etapów.
Pierwszy
polegał na przełożeniu jednej nogi do środka i zajęciu miejsca na wygodnym i
bardzo szerokim progu. Kolejny, to obrót, by móc usiąść okrakiem. Na końcu zaś
pozostaje ześlizgnąć się na fotel i podziwiać dość powściągliwy obraz
przyszłości. Nie ma tu bowiem miejsca na wielkie, dotykowe ekrany, czy
kompletnie minimalistyczną deskę rozdzielczą. Bardzo łatwo za to znaleźć tutaj
typowe BMW w postaci systemu iDrive, dźwigni zmiany biegów, przełączników oraz
pokręteł. Inny jest wygląd deski rozdzielczej, nowa jest też kierownica i
ekran, który pełni rolę zegarów. Te zaś nie przypominają absolutnie niczego, co
do tej pory miałeś (-aś) okazję zobaczyć w każdym innym BMW.
Od
razu po uruchomieniu i8, przełączam go w tryb sport. Elektroniczne wskazówki
rozpoczynają swój bieg tam, gdzie prawdziwie analogowe w Aston Martinie, a żeby
było ciekawiej, wzorem Nyan Cata też zostawiają za sobą ślad. Co prawda nie
jest to tęcza, tylko druga z pośród rozpoznawalnych siedmiu kolorów tego
zjawiska, która całkiem szybko potrafi rozszerzać swój zasięg zarówno na jednym
wskaźniku, jak i na drugim.
Wszystko
przez centralnie umieszczony, 3 cylindrowy, 1.5 litrowy silnik benzynowy,
doładowany za pomocą bardzo wydajnej turbosprężarki. Dzięki niej ta z pozoru
niewielka jednostka jest w stanie rozwinąć poważne 231 KM i odpowiada za
wprawianie w ruch tylnej osi. Oczywiście na tym nie koniec, bo i8 to hybryda, a
to oznacza, że nadwozie skrywa silnik elektryczny produkujący 131 KM. Ten zaś
umieszczony z przodu wprawia w ruch najbliżej ulokowane koła. Naturalnie w
razie potrzeby można liczyć na współpracę obu silników, czego efektem będą już
362 KM i 570 Nm.
Dzięki
szerokiemu zastosowaniu włókna węglowego i aluminium, osiągnięto zaskakująco
niską (jak na hybrydę) masę nieco ponad 1.4 tony. Dzięki temu 100 km/h powinno
pojawić się na prędkościomierzu po 4.5 sekundy, zaś prędkość maksymalna została
ograniczona (ze względu na konstrukcję napędu) do 250 km/h. A jak te cyferki
przenoszą się na odczucia z jazdy? Silnik, mimo jedynie 3 cylindrów i 1.5 litra
pojemności, brzmi bardzo rasowo, zaś reakcja na gaz jest wręcz natychmiastowa.
Przy
tym korzystanie z trybu sekwencyjnego automatycznej skrzyni o 6 przełożeniach
jest prawdziwą przyjemnością. Nie ma tutaj miejsca nawet na najmniejszą zwłokę,
a to sprawiało, że bardzo często pociągałem za skrzydełka, nawet podświadomie.
Dzięki modułowej konstrukcji auta, udało się utrzymać bezcenny, niski środek
ciężkości. Ten z kolei pozwala na bardzo szybkie pokonywanie nawet
najciaśniejszych zakrętów. Z drugiej strony zastąpienie cienkich kół
odpowiednio szerokimi dałoby zdecydowanie lepszy efekt. Najlepsze w
całokształcie i8 jest to, że przy całym technologicznym zaawansowaniu, samochód
nadal jest niezwykle przyjazny w użytkowaniu. Bez problemu może posłużyć do zakupowej
wędrówki do centrum handlowego i nie groźne są mu nawet najgorsze miejskie
korki.
Czy w
takim razie cena 574 tysięcy złotych za technologię przyszłości opakowaną w
niemalże koncepcyjne nadwozie jest wysoka? Nieszczególnie. Trzeba jednak
pamiętać, że i8 nie jest też samochodem czysto sportowym i za podobne pieniądze
z pewnością znajdziecie coś szybszego. Jeśli jednak bylibyście zainteresowani
białym i8, musielibyście przygotować się na wydatek blisko 625,5 tysiąca
złotych.
Chcecie
wiedzieć, czy mając tyle pieniędzy, byłbym zainteresowani i8? Nie. Fakt – jest
bardzo szybki i sprawnie pokonuje zakręty, ale brakuje mu nośnika emocji i
chyba wiem nawet gdzie. Wydech jest zdecydowanie za cichy, za to głośniki z
nagranym brzmieniem – za głośne. Największe rozczarowanie przeżyłem jadąc w
tunelu, gdzie nie usłyszałem praktycznie niczego, a po aucie sportowym nie
spodziewa się tam ciszy. Lubię piękne i oryginalne samochody, jednak mając do
dyspozycji taką kwotę wolałbym ją przeznaczyć na Porsche 911 Targę S, Jaguara
F-Type R Coupe, bądź V8S Roadstera. Więcej – stać mnie byłoby na rakietowego
Nissana GT-R. Mimo tego, klienci w Polsce zamówili już kilkadziesiąt i8, więc mamy
murowany (w dodatku kolejny) hit z Monachium.
Fot. Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz