Chyba
mogę zrozumieć, dlaczego w Polsce tak chętnie kupuje się Porsche 911, zamiast
na przykład Astona Martina V8 Vantage, czy Jaguara F-Type. W gruncie rzeczy
Porsche oferuje niezwykłą jakość wykonania, fantastyczne osiągi i urzekającą
łatwość użytkowania na co dzień. Nie trzeba tu szczególnie uważać na sprzęgło,
ani trząść portkami na widok padającego rano śniegu, a mimo tego, jeśli trzeba,
auto przyspieszy do 100 km/h w granicach 4-5 sekund i potrafi gnać nawet niemal
3 razy tyle.
Jest
jednak jeszcze coś, co przy tych wszystkich wspaniałościach będzie kłuło –
popularność. Jeszcze 15-20 lat temu widok Porsche 911 na ulicach było mniej
więcej takim świętem, jakim jest obecnie spotkanie Ferrari, czy też
Lamborghini. Teraz niemal każdy, kto może sobie pozwolić na zakup 911, po
prostu robi to. Chyba, że poszukujecie szybkiej „limuzyny”, czy też SUV-a.
Wtedy wybieracie Panamerę, albo Cayenne, bądź Macana. Porsche stało się wręcz
zbyt często spotykaną marką. Doszedłem nawet do wniosku, że zakup Porsche, to pokazanie światu, że "awansowało" się z pozycji posiadacza Audi. Już wyjaśniam o co mi chodzi.
Moim zdaniem wybór marki jest bardziej oczywistą kwestią, niż mogłoby się wydawać, gdyż oznacza pozycję w drabinie społecznej. Najniżej sytuowane warstwy wybierają SEAT-a i Skodę. Wyższy szczebel gustuje w Volkswagenach, zaś ci, co awansowali jeszcze wyżej, wybierają Audi. Jak sami widzicie po ulicach, to nie koniec drabiny, ponieważ jeśli ktoś jest już naprawdę zamożny, to zamiast kolejnego samochodu z Ingolstadt, wybiera sobie wymarzone Porsche. Nadal jednak nie jest to szczyt piramidy Volkswagena, gdyż jeszcze wyżej plasuje się Bentley. Zapytacie zapewne, gdzie tutaj znajduje się Bugatti. Odpowiedź brzmi - jest balonikiem wypełnionym helem, który przywiązany jest do wierzchołka piramidy. Bugatti to absolutny szczyt, z którego spogląda się nie tylko na totem koncernu VAG. Z takiej pozycji widzi się dosłownie wszystko.
Wracając jednak do Porsche i jego bardzo dużej popularności - jeśli chcesz je mieć, jednak nie chcesz, by wyglądało jak kolejne 911 spotkane na tej samej ulicy, koniecznie musisz zainteresować się jego szwajcarskim
odpowiednikiem spod znaku Rinspeeda. zaZen prezentuje się tak, jakby powstał w
sterylnie białych halach, przy powietrzu czystszym, niż w salach operacyjnych.
Przypomina mi trochę wielkie więzienie, czy też dom, w którym mieszkali Scarlett
Johansson, Evean McGregor i reszta klonów służących wyłącznie jako dawcy
organów w filmie Wyspa.
Wszystko
przez nieskazitelnie biały kolor pokrywający stosunkowo długą maskę, spiczaste
błotniki i długi, opadający tył, zwieńczony szklanym pasem z okrągłymi
światłami i kwadratowymi końcówkami wydechu. Ogólnie motyw szkła jest tu dominujący,
ponieważ jak widzicie, cała górna część nadwozia jest szklarniową kopułą.
Wewnątrz taki widok musi robić niezwykłe wrażenie.
I na
pewno musi. W końcu możesz odnieść wrażenie, że podróżujesz autem, który
powyżej linii drzwi nie ma absolutnie niczego. Sam kokpit jest dość mocno
zbliżony do tego, jaki spotykacie w 911, z tą różnicą, że tutaj wszystko
zrobiono z jeszcze lepszych materiałów. Jeślibyście uznali, że w porównaniu do
nadwozia jest tu jednak zbyt konserwatywnie, to koniecznie musicie spojrzeć na
fotele Recaro, które wykonano z żelu. Całość ma tworzyć spokojną i ciepłą
atmosferę.
Jeśli
to nie jest jednak priorytetem, to pod maską znajdziecie silnik przeszczepiony
wprost z 911 Carrery S poprzedniej generacji. Tradycyjny, 6 cylindrowy,
wolnossący bokser wytwarza 355 KM, które za pośrednictwem – o Boże! – 6
biegowej, ręcznej skrzyni biegów katapultuje to cudo do 100 km/h w czasie
niespełna 5 sekund. A, że możliwości silnika są dość spore, to prędkość
maksymalna wynosi blisko 300 km/h. Wyobrażacie sobie jak musi wyglądać świat z
perspektywy szklarni od Rinspeeda przy takiej prędkości? To musi być niezwykłe
doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz