Fot. mad4wheels.com |
Enzo
Ferrari w całym swoim zamiłowaniu do własnych przekonań i totalnym lekceważeniu
propozycji oraz pomysłów, był o tyle dobrym człowiekiem, że pozwolił przyjść na
świat marce Lamborghini, Blizzarini, De Tomaso, ATS oraz Monteverdiemu. Przecież
jak wszyscy doskonale wiemy – lepiej mieć kilka marek supersamochodów, niż
jedną, nawet doskonałą pod każdym względem. W tym wszystkim producent, o którym
dziś będę mówić wcale nie pochodzi z Włoch.
Peter
Monteverdi był Szwajcarem i w wieku 22 lat przejął od ojca warsztat. Tak zaczął
się pierwszy kontakt zakochanego w mechanice młodego człowieka z motoryzacją.
Niewiele później udaje mu się nawiązać kontakt z Enzo Ferrari, kupuje używane
250 GTO i niewiele później zostaje oficjalnym importerem Ferrari w Szwajcarii. Stosunki
zaczynają być napięte w momencie, kiedy Il
Commendatore zaczyna nalegać, by Monteverdi zakupił 100 egzemplarzy Ferrari
i za wszystkie zapłacił z góry. Oczywiście Enzo wiedział jaka będzie odpowiedź,
ponieważ chciał, by oficjalnym importerem jego samochodów został ktoś inny. W
tym momencie młody mechanik postanawia zbudować własny samochód.
Ten
dość brudny i mało przyjemny koniec związku spowodował, że Monteverdi rozpoczął
współpracę z Jensenem, Rolls-Roycem, Bentleyem oraz BMW. Jednocześnie też
mężczyzna zaczął interesować się wyścigami. Zajmuje się projektowaniem, budowaniem,
a także ściganiem się bolidami własnej konstrukcji. W 1961 roku Monteverdi za
sprawą poważnego wypadku musiał zrezygnować z wyścigów. Wtedy też mężczyzna zabiera
się za realizację swojego planu zbudowania własnego, ekskluzywnego supersamochodu.
Z
założenia auto miało być luksusowe jak Rolls, szybkie jak Ferrari i posiadać
ogromny silnik, jak Jensen. Na początku powstał Monteverdi 375 S, który nie był
ostatnim słowem mechanika. W 1970 roku zaprezentowano dwa auta – HAI 450 SS
oraz krótszy o 5 cm HAI 450 GTS. Co ciekawe, samochód mimo krótszemu nadwoziu,
miał większy rozstaw osi. Zabieg ten nie tylko miał poprawić prowadzenie auta,
ale również umożliwić instalację klimatyzacji oraz ułatwić montaż wielkiego, 7
litrowego silnika V8. Trudno to jednak nazwać udanym zabiegiem, bo ogromna
fabryka mocy i tak nie była w stanie zmieścić się w swojej komorze, dość
głęboko wnikając do kabiny pasażerskiej, która podobno była bardzo dobrze
izolowana od hałaśliwego sąsiedztwa.
Równie
trudno nazwać wnętrze eleganckim, niczym w Rolls-Royce-ie. Fakt, są tutaj skóry
na fotelach i desce rozdzielczej, jednak sam jej wygląd jest dość surowy. Poza
kratkami wentylacyjnymi, paroma przyciskami i zegarkiem nie dzieje się tu zbyt
wiele. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak można zawiesić oko na np. pięknej,
sportowej kierownicy. Z zewnątrz samochód można scharakteryzować dwoma słowami
– płasko i szeroko. Front to przede wszystkim obowiązkowe, chowane reflektory, i
kierunkowskazy w stylu Ferrari Daytona. Profil charakteryzuje bardzo masywna
tylna część auta i czarny pas z czerwonym napisem Monteverdi, w razie, jakby
przechodnie nie wiedzieli jakie auto stoi im przed oczami, zaś tył to nieistniejąca
tylna szyba i równie wyraźny napis producenta, ciągnący się przez cały zderzak.
I w
sumie nie bardzo jest czemu się dziwić z tym wszechobecnym podpisywaniem
samochodu. Auto – jak wspomniałem – ma 7 litrowy silnik o mocy 450 KM. Owe
stado w połączeniu z niespełna 1300 kilogramami potrafi rozpędzić GTS-a do 280
km/h, zaś przyspieszenie do 100 km/h trwać ma 5.5 sekundy. Jak na lata 70. to
genialne wyniki. Z resztą nawet dziś robią niemałe wrażenie i na pewno pozwolą
na ustawienie po kątach zdecydowanej większości innych samochodów.
Fot. autogaleria.hu |
Fot. mad4wheels.com |
Fot. taringa.net |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz