Dwa oblicza kota
Jaguar F-Type S to zdecydowanie najładniejszy
i najbardziej sportowy samochód brytyjskiego producenta od lat. Nie
oznacza to jednak, że model wyzbył się dobrych manier zobowiązanych szlachetnym
rodowodem. Czyżby idealne połączenie?
Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo zależało mi,
aby w tym numerze znalazło się coś absolutnie wyjątkowego. Oczywiście Naczelny
nie mógł pozostać dłużny i zaserwował mi taką niespodziankę, od której
zmiękły mi nogi na sam widok. Z resztą przeczytacie o niej trochę później, więc
nie będę poświęcać jej teraz więcej miejsca. Prawdziwą gwiazdą jest tutaj
najmniejszy – przynajmniej do momentu debiutu na rynku Jaguara XE – kot, co nie
oznacza, że najmniej rasowy.
Zawsze niezwykle podobało mi się to auto i kiedy
je widzę, pałam paraliżującą wręcz rządzą posiadania tego modelu. F-Type
prezentuje się tak doskonale, że wzorem Enzo Ferrariego widzącego Jaguara
E-Type ściągnąłbym kapelusz z głowy i ukłoniłbym się za każdym razem,
kiedy je widzę. Z resztą mimo wszelkich zapewnień stylistów, że F-Type nie ma
nic wspólnego z E-Typem, każdy powie, że wygląda jak jego współczesna
interpretacja. Wystarczy spojrzeć tylko na profil z długą, opadającą maską, czy
linię tylnych błotników z kreską bagażnika. Są tak ponadczasowe, że
fantastycznie prezentowałyby się w 1961, 2013, czy 2064 roku.
Z resztą to nie koniec nawiązań. Z przodu dominuje
grill w kształcie zbliżonym do tego z E-Type-a, zaś kratki wylotu powietrza
umieszczono dokładnie w tych samych miejscach. Ba! Nawet maska otwiera się w
ten sam sposób. Z tyłu podejrzanie znajome wydają mi się szerokie i ostro
zakończone światła. Jakby tego jeszcze było mało, to wystarczy spojrzeć na
wydech. Dwie, ogromne końcówki (w wersji S) umieszczono centralnie. Ja już nie
mam więcej wątpliwości co do pokrewieństwa obu modeli.
Wewnątrz nie ma już miejsca na klasykę. Tutaj rządzi
tylko i wyłącznie nowoczesność, chociaż w przypadku zegarów zdecydowano
się pozostać przy sprawdzonym rozwiązaniu analogowych wskaźników. Ponadto uwagę
zwracają detale w kolorze całkowicie odcinającym się od panującej czerni,
srebra i szarości. Wystarczy popatrzeć na łopatki, przełącznik wyboru
trybu jazdy, czy starter, by domyślić się o czym mowa. Wszystkie te elementy są
w elektryzującym, pomarańczowo-miedzianym kolorze, co może nasuwać pewne
skojarzenia z ekscytacją i innymi towarzyszącymi jej emocjami. Całość składa
się w głównej mierze z wybornej jakości skóry oraz aluminium ciasno otulającymi
kierowcę, by ten mógł w jak najlepszym stopniu odczuć jedność z samochodem.
A jaki jest tego efekt? Owszem, jest ciasno,
przytulnie i bardzo wygodnie. Nawet nad głową mam idealną wręcz ilość miejsca
przy złożonym dachu. Wduszenie krzykliwie pomarańczowego przycisku startera
budzi z letargu konie mechaniczne ukryte w stajni liczącej 3 litry pojemności.
A ich wcale nie jest mało, bo aż 380. W połączeniu z masą nieco ponad 1600 kg
daje to efekt w postaci sprintu do 100 km/h w niespełna 5 sekund, zaś dalsze
rozpędzanie zakończy się dopiero po osiągnięciu 275 km/h. Wszystko to przy
połączeniu akompaniamentu sekstetu grającego wspaniałe arie, z towarzyszącą jej
rock’n’rollową, perkusyjną przygrywką wydechu.
Ale takich dość skrajnych połączeń można znaleźć
więcej. Najwyraźniej można to odczuć w samym charakterze auta, który kiedy
jedziesz spokojnie, wręcz rozpieszcza komfortem, lecz podczas brutalnego
deptania gazu F-Type okazuje swoje bezlitosne oblicze. Tylną osią zaczyna
miotać na boki, zaś przy idealnej przyczepności Jag w błyskawicznym tempie
rozpędza się do zakazanych przez zdrowy rozsądek prędkości. Lekkie skinienie
nadgarstkiem powoduje gwałtowną reakcję, jakbyś kłuł go ostrogami pod boki.
Jedynie tylko początkowo może dziwić cienki wieniec kierownicy, ale z czasem
i do niego można przywyknąć, bo chwyt i wyczucie jest bardzo pewne,
zaś pociąganie łopatek skrzyni biegów wywołuje natychmiastową reakcję. Teraz
powiem to z całkowitą pewnością swojego zdania – z pośród wszystkich
producentów korzystających z ośmiobiegowej przekładni ZF, BMW w pełni
wykorzystuje możliwości płynące z dobrze współgrającego oprogramowania
sterującego oraz skrzyni biegów. Ta jest szybsza i inteligentniejsza od
niejednej „dwusprzęgłówki”. Jaguar zaś stworzył zestaw, który śmiało można
określić, że jest na poziomie BMW, a to już nie lada sztuka.
W słowach podsumowania powiem, że ciężko F-Type-a
przyporządkować do jakiegokolwiek konkurenta. Najgłośniej mówi się o Porsche.
Pytanie tylko które? Jak dla mnie roadster Jaguara jest rywalem zarówno dla
Boxstera, jak i 911 Cabrio. Wszystkie te auta mimo różnych poziomów mocy
oferują podobne osiągi. Jest przy tym jedna, bardzo ważna cecha. O ile widok
kolejnego Boxstera, czy 911 zdążył już spowszednieć, tak F-Type nadal jest
bardzo egzotycznym i wyjątkowym okazem na ulicach. Z całą pewnością
zdecydowałbym się właśnie na niego, mimo szczerej sympatii, jaką darzę
samochody z Zuffenhausen. Wystarczy, że będę mieć do dyspozycji co najmniej 448
tysięcy złotych, by stać się szczęśliwym posiadaczem absolutnie wyjątkowego
kota. Nie żartuję – F-Type S jest po prostu absolutnie FE-NO-ME-NAL-NY!
A! Z tego wszystkiego zapomniałbym dodać jak bardzo
godnie prezentuje się ten Jaguar ze zdjęć. Jego cena to 554 410 zł, a to,
co składa się na ową wartość znajdziecie w postaci m. in. wyczynowych siedzeń
Performance, pakietach Jet, Zimowym, Technologicznym oraz Wspomagającym
widoczność, czy też systemie nagłaśniającym Meridian.
Fot. Marcin Koński
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń