Ile z BMW jest w BMW?
Seria 2 Active Tourer to auto podwójnie profanujące świętości z
Monachium – to pierwszy minivan tej marki, w dodatku z napędem na przednie
koła. Czy to w ogóle ma sens?
Posiadanie
zasad oraz trzymanie się ich kurczowo, to bardzo chwalona i pożądana cecha.
Zwłaszcza teraz, kiedy własny etos rzadko kiedy staje się czymś, co jest
budowane, bo i po co sobie zawracać głowę. Sęk w tym, że zasady budują nasz
charakter i wartość w oczach innych, o czym pewnie nie wszyscy wiedzą. Dlatego
nie warto iść na kompromisy, ulegać różnego rodzaju namowom, które są sprzeczne
z naszymi przekonaniami tylko dlatego, że widzimy w tym jakiś doraźny zysk.
Sam
bardzo chciałbym wierzyć w to, co mówię, ale rzeczywistość pokazuje, że to, w
co wierzę staje się buntowniczym idealizmem, który w zderzeniu z realiami życia
codziennego ma takie same szanse, co Maluch z Pendolino. Tutaj akurat chciałbym
wycelować moje oskarżenia w stronę producentów samochodów, a dokładniej w BMW.
Ileż
to razy czytałem zapewnienia, że ta marka nie zbuduje samochodu z napędem na
przednie koła, że nie powstanie żaden minivan, że nie będzie żadnego modelu
spod znaku M z turbosprężarką, że diesel i owe M nie będzie miało racji bytu.
Te wszystkie słowa, jak się okazuje, mają wartość politycznych zapewnień,
jakimi karmi nas „elita”, tłumacząc się, że taki jest rynek, że ludzie tego
oczekują, ekologia... Akurat co do ekologii, to uważam, że BMW już tyle zrobiło
na tej płaszczyźnie, że mogłoby sobie pozwolić na pofolgowanie sobie z
wolnossącymi V10 i V8 bez większej szkody dla ich ekowizerunku. Przecież na
drugim biegunie jest seria i z bardzo ciekawym i3 i sportowym (jak na swoje
możliwości) i8.
Ale
zwróćcie uwagę na pierwsze dwa zarzuty, które BMW postanowiło scalić w jedno. W
ten sposób powstała seria 2 Active Tourer. Wbrew pozorom, samochód ma bardzo
niewiele wspólnego z „dwójką”, jaką znamy – nadwozie oparto na płycie
podłogowej MINI Countrymana, dlatego też silnik umieszczony jest poprzecznie i
napędza przednią oś. Dla mnie jednak dużo ciekawszym pomysłem byłoby oparcie
auta na podłodze serii 1, ze wzdłużnym silnikiem o pojemności co najwyżej 2
litrów, napędzającym tylną oś.
Z
założenia samochód miał być skierowany do młodych rodzin, których ortodoksyjne
podejście do napędu jest kwestią zupełnie obcą, dlatego też dla oszczędzenia
kilku euro, zdecydowano się na profanację (pomyśleć, że nawet Isetta miała
napęd na tył). Efekt jest jednak taki, że samochody sprzedają się bardzo
mizernie, a osoby, które byłyby potencjalnymi nabywcami, nawet po oszczędnym i
rozsądnym doposażeniu samochodu, muszę zebrać z podłogi opadnięte szczęki.
A ja
się wcale temu nie dziwię. Oszczędzone pieniądze nie są skierowane do klientów
w postaci tańszych samochodów, a są nakierowane na jeszcze większe zyski w
Monachium, zaś po serii 2 Actice Tourer można stwierdzić, że zaoszczędzono ich
bardzo dużo. Pierwszy raz bawarski producent jest porównywany ze swoim
samochodem do innego auta, a ten minivan do złudzenia przypomina obecną Kię
Carens, co szczególnie objawia się w postaci sylwetki auta i przetłoczenia na
dole drzwi.
Wnętrze
wcale nie przypominałoby żadnego innego BMW, gdyby nie tak charakterystyczne
elementy, jak zegary, panel radia, system iDrive i kilka innych przełączników.
Cieszyć może to, że udało się ustrzec przed pionową pozycją za kierownicą, co
nie znaczy, że wewnątrz jest mało miejsca. Każdy znajdzie dla siebie
odpowiednią pozycję, zwłaszcza, że tylna kanapa również jest rozsuwana.
Największą nowością jest dźwignia zmiany przełożenia przekładni, która w
wypadku Active Tourera dość mocno przypomina to, co obecnie można spotkać w
MINI – zamiast ładnego joysticka, otrzymacie klasyczną dźwignię z
podświetlanymi literami. O ile oznaczenie przełożenia wygląda schludnie, tak
dźwignia, jako całość już nie porywa. Wręcz można odnieść wrażenie, że nawet na
tym BMW próbował oszczędzić projektując ten samochód.
Pod
maską testowanego samochodu znalazł się 2 litrowy turbodiesel o mocy 150 KM i
momencie obrotowym rzędu 350 Nm. Przekładając to na osiągi, uzyskujecie sprint
do 100 km/h w niespełna 9 sekund i prędkość maksymalną wynoszącą 210 km/h.
Przyznam szczerze, że w prowadzeniu czuć najwięcej pierwiastka BMW – samochód
skręca pewnie i z typową lekkością. Przyspieszenie i hamowanie również nie
odbiega od tego, co czego przyzwyczaił producent z Monachium.
Problem
jednak zaczyna pojawiać się wtedy, kiedy zechcecie wcisnąć gaz do podłogi przy
skręconych kołach. Tzw. Torquesteer do tej pory w BMW był pojęciem tak mi
obcym, co immunofarmakologia dla typowego zjadacza chleba. „Dwójka” dość mocno
siłuje się z kierowcą o to, kto ma prowadzić samochód, a to nie jest już
najprzyjemniejszą formą czerpania frajdy z jazdy. Zwłaszcza, jeśli chodzi o
producenta, który specjalizuje się w uszczęśliwianiu kierowców za dość niemałe
pieniądze.
Dlaczego?
BMW 218d Active Tourer to wydatek minimum 121 tysięcy złotych i wierzcie mi.
Poziom wyposażenia nie zachwyci Was na tyle, byście mogli wyjechać z salonu nie
doposażając auta o kilka opcji. Np. testowany przeze mnie samochód miał
dokupione m. in. automatyczną skrzynię biegów, dwustrefową klimatyzację
automatyczną, sportową kierownicę, czujniki parkowania, podgrzewane siedzenia,
czy system audio Hi-Fi, za co przyszłoby zapłacić ponad 162 tysiące złotych.
Jak na kompaktowego minivana, to bardzo wysoka cena.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz