Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 30 lipca 2014

Wyścig na ¼ mili – Mercedes-Benz G500


Typ spod ciemnej gwiazdy


Mercedes G powstał z takiej samej idei, jak Land Rover Defender. Dopiero na przestrzeni lat z surowej i bezkompromisowej terenówki przeobraził się w bardzo szybki i niezwykle dzielny w terenie wóz bulwarowy, stając się przy tym ulubieńcem gangsterów i handlarzy narkotyków.


Samochody naprawdę potrafią bardzo dużo powiedzieć na temat swoich właścicieli. I wcale nie mówię tu o stanie technicznym, czy czystości, a o marce i modelu. Naturalnie to wszystko jest efektem budowania stereotypów, jednak każda taka „łatka” jest podparta jakimiś obserwacjami. Dlatego też każdy kierowca w Skodzie to albo emeryt, albo przedstawiciel handlowy, który nie wiadomo jakim cudem zdołał rozpędzić swój samochód do prędkości naddźwiękowej.


Wnętrze urządzone jest po królewsku – skóra i same wybornej jakości materiały. Co prawda jest tu trochę ciasno i siedzi się bardzo blisko drzwi, jednak dealerom narkotykowym i handlarzom broni powinno się spodobać. G jest tak gangsterski, że nawet samo ryglowanie zamków brzmi jak przeładowywanie karabinka snajperskiego Steyr SSG 69 (Notabene Steyr produkował również Gelendę, czyli G klasę). Nie to jednak zrobiło największe wrażenie.


To, co odpowiada za największy poziom gangsterki na metr kwadratowy zamieszkuje otchłań pod maską, szczelnie ją wypełniając. To 5.5 litrowy silnik V8, który generuje 388 KM. Ten wolnossący potwór wgniata ciała w fotele za pomocą 530 niutonometrów i katapultuje je na drugą stronę 100 km/h w czasie nieco ponad 6 sekund. To wystarczająco szybko, by sponiewierać lwią część samochodów GTI i upokorzyć zdecydowaną większość miejskich ścigantów. Największe wrażenie zrobił jednak układ wydechowy wyprowadzony po bokach auta, zaraz za progami.


Pewnie jeszcze nie krzykniecie z wrażenia, kiedy w końcu go znajdziecie (trzeba się przychylić). Ot dwie pary rurek wychodzących po obu stronach auta. Przekręcenie kluczyka w stacyjne pokazuje jednak, że taki zestaw skutecznie może zastąpić audio, które jest sygnowane logiem Harman Kardon. Głęboki bulgot pieści uszy od samego chrząstnięcia rozrusznika i to nie za pomocą głośników, jak powoli się do tego przyzwyczaja. Najprzyjemniej uruchamiać auto, jak jeszcze drzwi są otwarte – przygrywka orkiestry granej przez oktet cylindrów dochodzi bez przenikania przez blaszaną barierę karoserii. Potem jest przynajmniej równie miło, bo bulgot silnika towarzyszy nam zawsze i wszędzie. Nie jest on też przesadnie zagłuszany, bo zapewne ludzie z Mercedesa doskonale wiedzą, że ten wariant klienci będą wybierać również uszami.


Niestety jednak silnik ma swoje wymagania. W mieście spalanie można ograniczyć do 25-26 litrów na 100 km. Wystarczy, że spod świateł dynamicznie wystartujecie parę razy, a na komputerze zamiast wspomnianych 25-26 litrów pojawi się 30. Na trasie powinno być już dużo lepiej. Podobno przy przepisowej jeździe G500 powinien łaskawie zadowolić się 13 litrami. Mnie udało się zejść lekko poniżej 20.


To niejedyny powód, dla którego G500 trzeba potraktować, jako zwierzę terenowo-autostradowe. O zdolnościach „przeprawowych” Gelendy nie muszę chyba nikogo uświadamiać. Niestety G500 nieszczególnie lubi kręte drogi ze względu na miękkie zawieszenie i dość ciężarówkową precyzję układu kierowniczego. Owe wady rekompensuje jednak to, że spod świateł auto potrafi wystrzelić jak szalone. Zupełnie tak, jakby przynajmniej połowę ze swoich ponad 2,5 ton zostawiło gdzieś po drodze.


Szkoda tylko, że Mercedes G500 nieszczególnie potrafi gubić złotówki w cenniku, bo 481 tysięcy złotych na start to bardzo zaporowa kwota, a na pewno na tym się nie skończy. Na przykład testowy egzemplarz wyposażony w m. in. system audio Harman Kardon, kamerę cofania z czujnikami, czy skórzaną tapicerkę z funkcją podgrzewania siedzeń i klimatyzowania foteli przednich kosztuje już ponad 580 tysięcy złotych. Ciężko powiedzieć, czy to dużo, ponieważ jeden z najpopularniejszych u nas odmian Gelendy – G63 AMG – kosztuje co najmniej 660 tysięcy złotych.































Fot. Marcin Koński
Vid. Urszula Jagłowska

1 komentarz: