Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 14 maja 2014

Wyścig na ¼ mili – Hyundai Genesis Coupe


Koreański muscle car


Jest długi, szeroki, pod maską skrywa solidne V6 o mocy blisko 350 KM i od jakiegoś czasu jest w Polsce nieosiągalny. Czy dalekowschodnie wyobrażenie na temat musce carów pozwoli traktować ten samochód na równi z takimi symbolami, jak Ford Mustang, czy Chevrolet Camaro?


Z całą pewnością nie. I nie chodzi mi tylko o to, że Korea Południowa ani nie należy do Stanów Zjednoczonych, ani nawet nie leży na właściwym kontynencie. Prawdę powiedziawszy pomimo nieścisłości geograficznych Genesis powstał z myślą o rynku amerykańskim, na którym miał być bardzo rozsądną alternatywą dla miejscowych klasyków gatunku.


O dziwo tam auto przyjęło się bardzo ciepło, pomimo tego, że rywalizował z Mustangiem, Camaro i Challengerem. Nikt tam jednak nie wie, czym są materiały wykończeniowe i przeciętnemu Amerykaninowi nie robi większej różnicy, czy siedzi na wysokogatunkowej skórze, czy na wiklinowej plecionce.

Kiedy Europa z zainteresowaniem przyglądała się pokazywanemu w USA egzotycznemu wymysłowi ludzi znanych z Hyundaia Accenta, koreański producent postanowił przybliżyć model klienteli na „Starym Kontynencie”. Ci jednak bardzo krótko zadomowili się w salonach, gdyż potencjalni kupujący równie szybko wybiegli od Hyundaia udając, że zupełnie pomylili producentów, jak do niego trafili.


Nawet face lifting nie pomógł, choć jego założeniem było sprawienie, by Hyundai budził strach u zawalidróg blokujących lewy pas. I nie ma czemu się tu dziwić, skoro kratki wylotu powietrza na masce są tylko tandetnymi atrapami, w tylnych światłach panuje większy bałagan, niż w Nowym Orleanie po przejściu huraganu Katrina, zaś wewnątrz pod nic nie znaczącym rzędem zegarów znajduje się drżąca jak osika dźwignia zmiany biegów przeszczepiona wprost z Hyundaia i30.


Co więcej, fotele są tak niewygodne, że zupełnie nie rozumiem jak można wytrzymać na nich choćby 300 metrów, sprzęgło działa w systemie zero-jedynkowym, a kontrola trakcji jest tak agresywna, jakby była zaprogramowana dla Hyundaia i10 – samochodu wyższego, niż szerszego.


Jeśli jednak zjedziecie na pobocze i przytrzymacie przycisk kontroli trakcji do momentu jego całkowitej dezaktywacji, zupełnie zapomnicie o wszystkich wyżej wymienionych wadach. Od tego momentu w waszych rękach trzymacie cugle do pojazdu, który ma zaprogramowaną tylko jedną rzecz – zabawę w berka, w której ścigającym jest tylna oś. Genesis zabawia kierowcę i pasażerów przy jednoczesnym poczuciu, że wszystko dzieje się przy całkowitym panowaniu nad sytuacją.


Tym samochodem można jeździć w dryfcie właściwie bez końca, a wspomniane zero-jedynkowe sprzęgło i ciężko pracująca skrzynia biegów tylko ułatwia taniec z Hyundaiem. Od tego momentu każde pokonanie skrzyżowania jadąc na wprost można uznać za straconą okazję do dobrej zabawy, bo przecież można było jeszcze więcej, ciut dłużej przetrzymać w destrukcyjnym dla tylnych opon stanie tylko po to, by zobaczyć na chodnikach uśmiechniętych ludzi wskazujących kciuki skierowane do góry.


To zupełnie inny Hyundai, niż te spotykane na co dzień na ulicach. Zbudowany według starej szkoły – dużego silnia, tylnego napędu i miękkiego zawieszenia. To absolutnie jedyne koreańskie auto, za którym odwróciłbym wzrok, a jeszcze chętniej wsiadł za kierownicę poszukać kolejnych dawek endorfin ukrytych gdzieś na skrzyżowaniach i zakrętach. Przy tej całej swojej wyjątkowości jest jednak wspólna rzecz, jaką dzieli z innymi modelami „dla ludu” – niska cena.

120 tysięcy złotych wystarczało na zakup modelu z podstawowym 2 litrowym silnikiem o mocy 272 KM. Taka kwota swego czasu pozwalała na zakup najtańszego Gran Turismo na rynku. Obecnie za takie same pieniądze będziecie mogli pozwolić sobie albo na Toyotę GT 86, albo Subaru BRZ z ich mizernymi silnikami rozwijającymi tylko 200 KM. Mocniejszy wariant Genesisa z wolnossącym V6 wymagał dopłaty 40 tysięcy złotych, które były najrozsądniejszą (i najpewniej też jedyną) opcją do wybrania.


Dobrze przeczytaliście. Obecnie nie macie czego szukać w salonach Hyundaia, bo producent nie przewiduje nawet możliwości indywidualnego zamówienia auta. Jeśli nie chcecie sprowadzać nowego auta z zagranicy, może warto poszukać czegoś wśród samochodów używanych. Ceny rozpoczynają się od niespełna 50 tysięcy złotych za samochody, których przebieg nie przekracza 50 tysięcy kilometrów. To świetna okazja do zakupu lepiej ślizgającego się auta – zdaniem mojego naczelnego z Moto Collection – od Forda Mustanga.


Genesis to prawdziwie klasyczne coupe - silnik z przodu...
... napęd na tył
Z resztą pojemność silnika jest jak najbardziej "męska"

Można było postarać się o prawdziwe wyloty powietrza
z maski

Nie jestem przekonany, czy napis "Hyundai" na zaciskach, to gwarant skutecznego hamowania



W środku jest raczej... skromnie



Dźwignia zmiany biegów i30 w
sportowym coupe, to lekka przesada











Fot. Łukasz Walas, Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz