Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

wtorek, 10 września 2013

Wyścig na ¼ mili – Nissan GT-R


Udomowiona godzilla


Przezwisko ogromnego gada, który siał grozę wśród mieszkańców Japonii nie bez powodu zostało nadane GT-R-om. Tego auta bali się nie tylko kierowcy rywalizujących aut. Respekt przed najmocniejszym z Nissanów czuli też jego kierowcy. Czy obecny GT-R też potrafi budzić strach?


Zdecydowanie tak. W końcu jest to samochód, który spod świateł wyprzedza dosłownie wszystko, co będziecie w stanie zobaczyć – każde Ferrari, Lamborghini, Astona, czy Caterhama. Przynajmniej w promieniu 360 km, ponieważ we Wrocławiu czai się Bugatti Veyron – killer, w którym trzycyfrowa prędkość pojawia się po 2,5 sekundy. Nissan wcale nie jest dużo gorszy, ponieważ sprint trwa tu zaledwie 0,2 sekundy dłużej. To dokładnie tyle, ile trwa mrugnięcie okiem i zupełnie wystarcza do tego, by wasza twarz przesunęła się na potylicę. Ten szaleńczy sprint kończy się dopiero po osiągnięciu prędkości maksymalnej, która wynosi 315 km/h.


Jakby tego było mało, poniekąd solidna masa przekraczająca mocno 1700 kg wcale nie jest odczuwalna podczas jazdy. Nissan nie tylko bardzo łatwo wytraca prędkość, ale z jeszcze większą swobodą ją odzyskuje. Robi to w dość ciekawy sposób, ponieważ przy przyspieszaniu GT-R oferuje prawdziwą gamę dźwięków rozpoczynających się gardłowym szmerem, który przeradza się w zdecydowany i surowy ton. Im wskazówka obrotomierza znajduje się bliżej czerwonego pola, tym Godzilla ryczy coraz głośniej i brutalniej. Pod koniec skali jest już tak ekstremalnie, że z uszu zaczyna tryskać krew.


Samochód prowadzi się tak, jakby czytał w myślach kierowcy. Lekki skręt kierownicą, która może okazać się niewystarczająca w każdym innym aucie, jest odpowiednia dla Godzilli. Skrzynia biegów działa fenomenalnie i nie polecam bawić się trybem sekwencyjnym podczas gwałtownego przyspieszenia, gdyż możecie po prostu nie zdążyć z kolejnym pociąganiem za solidną łopatkę z plusem na górze. W każdej innej sytuacji tryb sekwencyjny jest po prostu dużo lepszy od automatu. Po odpuszczeniu manetki kolejny bieg wchodzi niezwłocznie i błyskawicznie. I jeszcze to klikanie dochodzące ze skrzyni podczas zwalniania. Musicie to sprawdzić samemu.

Krótko mówiąc obcuje się z żywą istotą. Ryczącą, klikającą i z upodobaniem przesuwającą twoją twarz w taki sposób, że stwierdzenie „mieć oczy z tyłu głowy” nigdy nie było aż tak dosłowne. Jest jednak jedna rzecz, której brakuje Godzilli – pazur.



W jaki sposób nie prowadziłem się GT-R-a, to nigdy nie miałem wrażenia, że auto szuka idealnej sposobności do wysłania mnie na drugi świat w towarzystwie gigantycznego wybuchu. Do tego samochodu równie dobrze mogłaby wsiąść moja siostra, która za kierownicą pojawia się rzadziej niż kometa Haleya, jak również mój dziadek, który jest już zdrowo po 70-tce. I każde z nich dotarłoby do celu podróży bez szwanku nawet mocniej wciskając gaz. Sam GT-R jest tak stabilny iż nawet awaryjne hamowanie z 250 km/h bez trzymania kierownicy nie wytrąciłoby go z równowagi.


W ten sposób gładko wślizgujemy się na prawy fotel Godzilli. Ogólne pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Masywna deska rozdzielcza, niewielkie zegary z królującym obrotomierzem, i ekran na konsoli centralnej wielkości turystycznego telewizora. Jest on odpowiedzialny przede wszystkim za dostarczanie wszelkiej maści informacji – od rozkładu mocy na poszczególne koła, momenty zmiany przełożeń, poprzez czasy okrążeń, osiągów, czy kąta skrętu przednich kół. Tak więc mamy tu masę informacji, które nie będą miały na co dzień żadnego znaczenia, za to wyglądają wyjątkowo efektownie. Pomiędzy fotelami – notabene twardymi i bardzo wygodnymi – znalazł się czerwony guzik odpowiedzialny obudzenie potwora. Nie ma tu zbyt dużo skórzanej tapicerki – znajduje się ona na fotelach części podszybia. Tam, gdzie ona nie sięga, znajduje się albo włókno węglowe, aluminium, albo... twardy plastik. Jakby tego było mało, dół drzwi został obity welurem, dokładnie takim samym, jak w bagażnikach.


Ci, którzy są zainteresowani GT-R-em tylko dlatego, że na tle konkurencji jego cena wygląda jak solidna przecena w supermarkecie muszą przygotować się na wyłożenie co najmniej 483 tysięcy złotych (egzemplarz testowy wymaga dopłaty 8000 zł). Jeszcze ciekawszy jest fakt, że na przestrzeni 5 lat ciągłego ulepszania modelu, auto podrożało o blisko 160 tysięcy złotych. Tak! Jeszcze niedawno tego Nissana można było nabyć za 325 tysięcy złotych. Miał w sumie „tylko” 485 KM i przekraczał 100 km/h w 4 sekundy. Był w cenie Corvetty C6 – jedynego rywala pod względem ceny i osiągów.


Nie jest to też samochód do lansu. Auto chwyta za serce tylko znawców samochodów sportowy, a nie osób szukających bajeru „na podryw” pod klubem w centrum. Surowy wygląd GT-R-a i równie toporne wnętrze mają służyć wyłącznie temu, by nie rozpraszać kierowcy podczas wyprzedzania stada Ferrari, Lamborghini, czy Porsche.






Na widok tego spojrzenia znikają auta
na lewym pasie

Ten znaczek to legenda


Te końcówki rzeczywiście są ogromne

Klamki schowane są w nadwoziu
Od razu widać kto tutaj jest najważniejszy
Z konsoli centranej spogląda na nas włókno węglowe.
Czerwone diody poniżej są zapowiedzią
niesamowitych przeżyć
Ten komputer wyświetla absolutnie wszystkie informacje


Siedzenia pozwalają nawet
na dłuższą podróż
Po wduszeniu tego przycisku nic nie
będzie wyglądało tak samo

Zegary są bardzo czytelne. Analogowy prędkościomierz ma
swoje cyfrowe odpowiedniki w dwóch miejscach

Pierwszy raz w GT-R-rze pod maską znalazł się silnik V6...
... który został ręcznie złożony przez jedną osobę.

Fot. Łukasz Walas (lukaszwalas.blogspot.com), Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz