Udomowiona godzilla
Przezwisko ogromnego gada, który siał grozę wśród mieszkańców Japonii
nie bez powodu zostało nadane GT-R-om. Tego auta bali się nie tylko kierowcy
rywalizujących aut. Respekt przed najmocniejszym z Nissanów czuli też jego
kierowcy. Czy obecny GT-R też potrafi budzić strach?
Zdecydowanie tak. W końcu jest to samochód, który spod świateł wyprzedza
dosłownie wszystko, co będziecie w stanie zobaczyć – każde Ferrari,
Lamborghini, Astona, czy Caterhama. Przynajmniej w promieniu 360 km, ponieważ
we Wrocławiu czai się Bugatti Veyron – killer, w którym trzycyfrowa prędkość
pojawia się po 2,5 sekundy. Nissan wcale nie jest dużo gorszy, ponieważ sprint
trwa tu zaledwie 0,2 sekundy dłużej. To dokładnie tyle, ile trwa mrugnięcie
okiem i zupełnie wystarcza do tego, by wasza twarz przesunęła się na potylicę.
Ten szaleńczy sprint kończy się dopiero po osiągnięciu prędkości maksymalnej,
która wynosi 315 km/h.
Jakby tego było mało, poniekąd solidna masa przekraczająca mocno 1700 kg
wcale nie jest odczuwalna podczas jazdy. Nissan nie tylko bardzo łatwo wytraca
prędkość, ale z jeszcze większą swobodą ją odzyskuje. Robi to w dość ciekawy
sposób, ponieważ przy przyspieszaniu GT-R oferuje prawdziwą gamę dźwięków
rozpoczynających się gardłowym szmerem, który przeradza się w zdecydowany i
surowy ton. Im wskazówka obrotomierza znajduje się bliżej czerwonego pola, tym
Godzilla ryczy coraz głośniej i brutalniej. Pod koniec skali jest już tak
ekstremalnie, że z uszu zaczyna tryskać krew.
Samochód prowadzi się tak, jakby czytał w myślach kierowcy. Lekki skręt
kierownicą, która może okazać się niewystarczająca w każdym innym aucie, jest
odpowiednia dla Godzilli. Skrzynia biegów działa fenomenalnie i nie polecam
bawić się trybem sekwencyjnym podczas gwałtownego przyspieszenia, gdyż możecie
po prostu nie zdążyć z kolejnym pociąganiem za solidną łopatkę z plusem na
górze. W każdej innej sytuacji tryb sekwencyjny jest po prostu dużo lepszy od
automatu. Po odpuszczeniu manetki kolejny bieg wchodzi niezwłocznie i
błyskawicznie. I jeszcze to klikanie dochodzące ze skrzyni podczas zwalniania.
Musicie to sprawdzić samemu.
Krótko mówiąc obcuje się z żywą istotą. Ryczącą, klikającą i z upodobaniem przesuwającą twoją twarz w taki sposób, że stwierdzenie „mieć oczy z tyłu głowy” nigdy nie było aż tak dosłowne. Jest jednak jedna rzecz, której brakuje Godzilli – pazur.
W jaki sposób nie prowadziłem się GT-R-a, to nigdy nie miałem wrażenia,
że auto szuka idealnej sposobności do wysłania mnie na drugi świat w
towarzystwie gigantycznego wybuchu. Do tego samochodu równie dobrze mogłaby
wsiąść moja siostra, która za kierownicą pojawia się rzadziej niż kometa
Haleya, jak również mój dziadek, który jest już zdrowo po 70-tce. I każde z
nich dotarłoby do celu podróży bez szwanku nawet mocniej wciskając gaz. Sam
GT-R jest tak stabilny iż nawet awaryjne hamowanie z 250 km/h bez trzymania
kierownicy nie wytrąciłoby go z równowagi.
W ten sposób gładko wślizgujemy się na prawy fotel Godzilli. Ogólne
pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Masywna deska rozdzielcza, niewielkie
zegary z królującym obrotomierzem, i ekran na konsoli centralnej wielkości
turystycznego telewizora. Jest on odpowiedzialny przede wszystkim za
dostarczanie wszelkiej maści informacji – od rozkładu mocy na poszczególne
koła, momenty zmiany przełożeń, poprzez czasy okrążeń, osiągów, czy kąta skrętu
przednich kół. Tak więc mamy tu masę informacji, które nie będą miały na co
dzień żadnego znaczenia, za to wyglądają wyjątkowo efektownie. Pomiędzy
fotelami – notabene twardymi i bardzo wygodnymi – znalazł się czerwony guzik
odpowiedzialny obudzenie potwora. Nie ma tu zbyt dużo skórzanej tapicerki –
znajduje się ona na fotelach części podszybia. Tam, gdzie ona nie sięga,
znajduje się albo włókno węglowe, aluminium, albo... twardy plastik. Jakby tego
było mało, dół drzwi został obity welurem, dokładnie takim samym, jak w bagażnikach.
Ci, którzy są zainteresowani GT-R-em tylko dlatego, że na tle
konkurencji jego cena wygląda jak solidna przecena w supermarkecie muszą
przygotować się na wyłożenie co najmniej 483 tysięcy złotych (egzemplarz
testowy wymaga dopłaty 8000 zł). Jeszcze ciekawszy jest fakt, że na przestrzeni
5 lat ciągłego ulepszania modelu, auto podrożało o blisko 160 tysięcy złotych.
Tak! Jeszcze niedawno tego Nissana można było nabyć za 325 tysięcy złotych.
Miał w sumie „tylko” 485 KM i przekraczał 100 km/h w 4 sekundy. Był w cenie
Corvetty C6 – jedynego rywala pod względem ceny i osiągów.
Nie jest to też samochód do lansu. Auto chwyta za serce tylko znawców samochodów
sportowy, a nie osób szukających bajeru „na podryw” pod klubem w centrum. Surowy
wygląd GT-R-a i równie toporne wnętrze mają służyć wyłącznie temu, by nie
rozpraszać kierowcy podczas wyprzedzania stada Ferrari, Lamborghini, czy
Porsche.
Na widok tego spojrzenia znikają auta na lewym pasie |
Ten znaczek to legenda |
Te końcówki rzeczywiście są ogromne |
Klamki schowane są w nadwoziu |
Od razu widać kto tutaj jest najważniejszy |
Z konsoli centranej spogląda na nas włókno węglowe. Czerwone diody poniżej są zapowiedzią niesamowitych przeżyć |
Ten komputer wyświetla absolutnie wszystkie informacje |
Siedzenia pozwalają nawet na dłuższą podróż |
Po wduszeniu tego przycisku nic nie będzie wyglądało tak samo |
Zegary są bardzo czytelne. Analogowy prędkościomierz ma swoje cyfrowe odpowiedniki w dwóch miejscach |
Pierwszy raz w GT-R-rze pod maską znalazł się silnik V6... |
... który został ręcznie złożony przez jedną osobę. |
Fot. Łukasz Walas (lukaszwalas.blogspot.com), Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz