Powrót do przeszłości
Chevrolet jest jedynym producentem w Polsce, który oferuje Muscle Cara,
stylistycznie nawiązującego do klasycznego modelu z lat 60. Czy pod muskularnym
nadwoziem znajduje się coś równie ciekawego?
Chevrolet Camaro to legenda, która tworzy się nieprzerwanie od 1968
roku. Wielu będzie twierdziło, że tę stworzył ją model pierwszej generacji, ponieważ
za nim ciągnęła się długa lista modyfikacji zwiększających moc. Nie można też
zapomnieć o takich gigantach jak Yenko Camaro, czy COPO. Później nastąpiły
czasy kryzysu paliwowego i (chyba) stylistycznego. Auta już nie porywały
wyglądem, ani mocą silników. Trzecia generacja Camaro występowała z 2,5
litrowym motorem o 4 cylindrach. To ma się nazywać godny następca muscle
cara?
Oczywiście występował też solidny IROC-Z z silnikiem V8 o pojemności 5,7
litra, który cieszył się ogromną popularnością. To oznaczało, że
zapotrzebowanie na mocne i paliwożerne samochody było cały czas wysokie.
Wzięto to pod uwagę przy tworzeniu czwartej generacji Camaro, który
występował wyłącznie z silnikami V6 i V8, jednak jego stylistyka w żaden sposób
nie przypominała klasycznych kształtów pierwszej generacji. Auto było wręcz
ogromne – mierzyło blisko 5 metrów długości, co z całą pewnością miało wpływ na
(i tak mizerną) zwinność samochodu. W 2002 roku postanowiono zakończyć historię
tego auta nie prezentując swojego następcy.
Aż do 2006 roku, kiedy zaprezentowano koncepcyjny model stylistycznie
nawiązujący do najlepszych czasów Camaro – końca lat 60. Chevrolet długo kazał
czekać z produkcyjnym modelem, który trafił do sprzedaży 4 lata później.
Camaro wyglądało rewelacyjnie. Długie (choć nie tak, jak w wypadku
poprzednika) nadwozie z niskim dachem, niski pas świateł przechodzących w
atrapę chłodnicy, napompowane tylne błotniki i podwójne tylne światła. To
wszystko nawiązywało do najlepszych detali z pierwszej generacji modelu.
Wewnątrz było równie ciekawie za sprawą kwadratowych tubusów, w których
schowano okrągłe zegary. Pod deską rozdzielczą znalazł się zestaw czterech
zegarów, zaś za nimi gruba dźwignia zmiany biegów. Dwa lata po debiucie
samochód doczekał się subtelnych zmian kosmetycznych. Zdecydowanie większe
znaczenie miało wprowadzenie auta na rynek europejski.
Samochód oferowany w Polsce ma inne zegary, radio i kierownicę. Można
zauważyć wiele zapożyczeń z mniejszych Chevroletów i... Opli – kierownica,
przełączniki kierunkowskazów i wycieraczek, czy kluczyk wyglądają zupełnie tak
samo, jak w Astrze, Mocce, Insigni, czy Chevrolecie Malibu. Rozumiem cięcie
kosztów, ale dla tak wyjątkowego samochodu Chevrolet mógłby się trochę bardziej
postarać, niż przekopywać magazyny w poszukiwaniu części z Cruze-a. Poza tymi
szczegółami czuć tu amerykański klimat – pomimo skórzanej tapicerki jest tu
dość surowo.
Przekręcenie kluczyka w stacyjce spełnia marzenia każdego melomana. Do
życia budzi się 8 cylindrów o łącznej pojemności 6,2 litra. I trzeba mieć to
cały czas na uwadze, ponieważ nawet przy spokojnej jeździe, kiedy automat
zmieni bieg na wyższy, Camaro wręcz rwie się przed siebie. To można uświadczyć
także podczas spokojnej jazdy, kiedy połowa cylindrów idzie spać. Samochód jest
bowiem wyposażony w system odłączający połowę cylindrów podczas niewielkiego
obciążenia. Dojeżdżam do świateł. Po zatrzymaniu silnik wprawia w wibracje całe
auto dając do zrozumienia, że z Camaro nie ma żartów.
I rzeczywiście tak jest. Przy mocnym wciśnięciu gazu Chevy staje się
narwane niczym spłoszony koń nokautując kontrolę trakcji mocą swojego zaprzęgu.
Grzmoty dobiegające z silnika towarzyszą uślizgowi tylnych kół, które nie
ustają, póki szerokie na 275 mm tylne walce nie złapią choćby odrobiny przyczepności.
Kiedy opony będą miały to, co potrzeba, auto wręcz katapultuje się z niebywałą
szybkością oświadczając o tym wszystkim wokół donośnym rykiem swojego V8.
Surowego, gardłowego i brudnego. Ten Marek Dyjak wśród samochodów urzeka swoim
głosem i charyzmą. Chce się go słuchać zawsze i wszędzie. Może też dlatego, że
to jeden z ostatnich przedstawicieli wielkich wolnossących silników, które na
obecne konwenanse i nacisk na downsizing pokazuje - po amerykańsku rzecz jasna - swój środkowy palec.
To potwór, który potrafi też pokazać swoje łagodne oblicze, bo kiedy
spokojnie przemierza się kolejne kilometry, można zauważyć, że Camaro może być
bardzo komfortowe. Spod maski dobiegają ciche stuki pracującego silnika, a
świat wokół wydaje się być trochę inny, mniej absorbujący. To dużo, za tak
niedużo, bo Camaro kosztuje 220 tysięcy złotych, zaś testowany egzemplarz
doposażony w automatyczną skrzynię, polerowane felgi i czarne pasy jest wart 12
tysięcy zł ekstra. Na zakończenie odpowiedź na na nurtujące Was pytanie, ile
pali taki kolos? 25 litrów na 100 km. Więcej mówić nie trzeba.
A kuku! Można się przerazić takim widokiem w lusterku |
Niesamowicie klasyczne proporcje nadwozia |
Nie dajcie się zwieść. W nowym Camaro wloty to tylko atrapy |
Solidny układ hamulcowy Brembo wyłącznie w wersjach europejskich |
Po ostatnim face liftingu kwadratowe lampy zostały połączone |
Wymieńcie w komentarzu części, które znalazły się tu oryginalnie |
Szkoda, że nie pozostawiono zegarów takich, jak w wersji SS |
Kolejne nawiązanie do historii - Zegary na które zwrócisz uwagę w ostatniej kolejności |
6,2 litrowe V8 potrafi wystraszyć swoją brutalnością |
Naprawdę bezużyteczna dźwignia. Jakby w bagażniku miał zmieścić się dorosły człowiek |
Foto. Łukasz Walas (lukaszwalas.blogspot.com), Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz