Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 28 sierpnia 2013

Wyścig na ¼ mili – Chevrolet Camaro


Powrót do przeszłości


Chevrolet jest jedynym producentem w Polsce, który oferuje Muscle Cara, stylistycznie nawiązującego do klasycznego modelu z lat 60. Czy pod muskularnym nadwoziem znajduje się coś równie ciekawego?


Chevrolet Camaro to legenda, która tworzy się nieprzerwanie od 1968 roku. Wielu będzie twierdziło, że tę stworzył ją model pierwszej generacji, ponieważ za nim ciągnęła się długa lista modyfikacji zwiększających moc. Nie można też zapomnieć o takich gigantach jak Yenko Camaro, czy COPO. Później nastąpiły czasy kryzysu paliwowego i (chyba) stylistycznego. Auta już nie porywały wyglądem, ani mocą silników. Trzecia generacja Camaro występowała z 2,5 litrowym motorem o 4 cylindrach. To ma się nazywać godny następca muscle cara?


Oczywiście występował też solidny IROC-Z z silnikiem V8 o pojemności 5,7 litra, który cieszył się ogromną popularnością. To oznaczało, że zapotrzebowanie na mocne i paliwożerne samochody było cały czas wysokie.


Wzięto to pod uwagę przy tworzeniu czwartej generacji Camaro, który występował wyłącznie z silnikami V6 i V8, jednak jego stylistyka w żaden sposób nie przypominała klasycznych kształtów pierwszej generacji. Auto było wręcz ogromne – mierzyło blisko 5 metrów długości, co z całą pewnością miało wpływ na (i tak mizerną) zwinność samochodu. W 2002 roku postanowiono zakończyć historię tego auta nie prezentując swojego następcy.


Aż do 2006 roku, kiedy zaprezentowano koncepcyjny model stylistycznie nawiązujący do najlepszych czasów Camaro – końca lat 60. Chevrolet długo kazał czekać z produkcyjnym modelem, który trafił do sprzedaży 4 lata później.


Camaro wyglądało rewelacyjnie. Długie (choć nie tak, jak w wypadku poprzednika) nadwozie z niskim dachem, niski pas świateł przechodzących w atrapę chłodnicy, napompowane tylne błotniki i podwójne tylne światła. To wszystko nawiązywało do najlepszych detali z pierwszej generacji modelu. Wewnątrz było równie ciekawie za sprawą kwadratowych tubusów, w których schowano okrągłe zegary. Pod deską rozdzielczą znalazł się zestaw czterech zegarów, zaś za nimi gruba dźwignia zmiany biegów. Dwa lata po debiucie samochód doczekał się subtelnych zmian kosmetycznych. Zdecydowanie większe znaczenie miało wprowadzenie auta na rynek europejski.


Samochód oferowany w Polsce ma inne zegary, radio i kierownicę. Można zauważyć wiele zapożyczeń z mniejszych Chevroletów i... Opli – kierownica, przełączniki kierunkowskazów i wycieraczek, czy kluczyk wyglądają zupełnie tak samo, jak w Astrze, Mocce, Insigni, czy Chevrolecie Malibu. Rozumiem cięcie kosztów, ale dla tak wyjątkowego samochodu Chevrolet mógłby się trochę bardziej postarać, niż przekopywać magazyny w poszukiwaniu części z Cruze-a. Poza tymi szczegółami czuć tu amerykański klimat – pomimo skórzanej tapicerki jest tu dość surowo.

Przekręcenie kluczyka w stacyjce spełnia marzenia każdego melomana. Do życia budzi się 8 cylindrów o łącznej pojemności 6,2 litra. I trzeba mieć to cały czas na uwadze, ponieważ nawet przy spokojnej jeździe, kiedy automat zmieni bieg na wyższy, Camaro wręcz rwie się przed siebie. To można uświadczyć także podczas spokojnej jazdy, kiedy połowa cylindrów idzie spać. Samochód jest bowiem wyposażony w system odłączający połowę cylindrów podczas niewielkiego obciążenia. Dojeżdżam do świateł. Po zatrzymaniu silnik wprawia w wibracje całe auto dając do zrozumienia, że z Camaro nie ma żartów.


I rzeczywiście tak jest. Przy mocnym wciśnięciu gazu Chevy staje się narwane niczym spłoszony koń nokautując kontrolę trakcji mocą swojego zaprzęgu. Grzmoty dobiegające z silnika towarzyszą uślizgowi tylnych kół, które nie ustają, póki szerokie na 275 mm tylne walce nie złapią choćby odrobiny przyczepności. Kiedy opony będą miały to, co potrzeba, auto wręcz katapultuje się z niebywałą szybkością oświadczając o tym wszystkim wokół donośnym rykiem swojego V8. Surowego, gardłowego i brudnego. Ten Marek Dyjak wśród samochodów urzeka swoim głosem i charyzmą. Chce się go słuchać zawsze i wszędzie. Może też dlatego, że to jeden z ostatnich przedstawicieli wielkich wolnossących silników, które na obecne konwenanse i nacisk na downsizing pokazuje - po amerykańsku rzecz jasna - swój środkowy palec.


To potwór, który potrafi też pokazać swoje łagodne oblicze, bo kiedy spokojnie przemierza się kolejne kilometry, można zauważyć, że Camaro może być bardzo komfortowe. Spod maski dobiegają ciche stuki pracującego silnika, a świat wokół wydaje się być trochę inny, mniej absorbujący. To dużo, za tak niedużo, bo Camaro kosztuje 220 tysięcy złotych, zaś testowany egzemplarz doposażony w automatyczną skrzynię, polerowane felgi i czarne pasy jest wart 12 tysięcy zł ekstra. Na zakończenie odpowiedź na na nurtujące Was pytanie, ile pali taki kolos? 25 litrów na 100 km. Więcej mówić nie trzeba.


A kuku! Można się przerazić takim widokiem w lusterku



Niesamowicie klasyczne proporcje nadwozia
Nie dajcie się zwieść. W nowym Camaro wloty to tylko atrapy
Solidny układ hamulcowy Brembo wyłącznie
w wersjach europejskich



Po ostatnim face liftingu kwadratowe lampy
zostały połączone





Wymieńcie w komentarzu części, które znalazły się tu
oryginalnie
Szkoda, że nie pozostawiono zegarów takich, jak w wersji SS

Kolejne nawiązanie do historii - Zegary na które zwrócisz
uwagę w ostatniej kolejności
6,2 litrowe V8 potrafi wystraszyć swoją brutalnością

Naprawdę bezużyteczna dźwignia. Jakby w bagażniku
miał zmieścić się dorosły człowiek

Foto. Łukasz Walas (lukaszwalas.blogspot.com), Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz