Fot. ultimatecarpage.com |
Historia tego modelu – jak to się ma w przypadku Ferrari – sięga dużo dalej, niż można zakładać. Kiedy Enzo Ferrari postanowił utworzyć najbardziej niezwykłą markę na świecie, zatrudnił Gioacchino Colombo, jako głównego inżyniera. Wcześniej mężczyźni znali się jeszcze z Alfy Romeo, kiedy Ferrari był tam kierownikiem zespołu. Zadaniem Colombo było zaprojektowanie silnika przewyższającego osiągami jednostki przedwojenne Alfy. Przepisy jednak pozwalały na zastosowanie dwóch rodzajów silników – doładowanych o pojemności maksymalnie 1,5 litra i wolnossących 4,5 litra. Jako, że Colombo miał ogromne doświadczenie z pierwszym rodzajem silników, wybór był oczywisty.
Jednostka
1,5 V12 zasilała każdy model ze skaczącym koniem na masce aż do roku 1950.
Wtedy to po raz pierwszy jednostka Colomba nie zdołała pokonać silnika Alfy,
przez co Ferrari musiało oddać palmę pierwszeństwa producentowi z Mediolanu.
Porażka kosztowała posadę Colomba, którego miejsce zajął Lamperdi. Tym razem
postanowiono wybudować jednostkę wolnossącą o pojemności 4,5 litra.
Dla
redukcji masy blok i głowica silnika zostały wykonane z lekkiego stopu.
Konstrukcja miała jeden wałek rozrządu, dwa zawory na cylinder, a moc
początkowo wynosiła około 350 KM. Dzięki jednostce Ferrari był jedynym
producentem zdolnym walczyć z Alfą, jak równy z równym. To też było powodem
wycofania się mediolańskiego producenta z udziału w wyścigach Grand Prix. W
następnych latach zmiany w przepisach doprowadziły jednak do tego, że silnik
Lamperdiego stał się nieaktualny, dlatego też jednostki produkowane do modeli
seryjnych były dość zbliżone konstrukcyjnie do tego motoru.
W 1954
roku narodził się dzisiejszy główny bohater – Ferrari 375 MM. Ten sezon
wyścigów składał się z aż sześciu wyścigów wytrzymałościowych, w których prym
wiodły Jaguary typu C i D, Maserati A6GCS, Porsche 550 Spyder i Aston Martin
DB3S. Ferrari zagarnęło aż trzy zwycięstwa tego sezonu. Z całą pewnością
zasługa należała się unowocześnionej jednostce Lamperdiego, która pozwalała na
rozpędzenie bolidu do 160 km/h w 11,5 sekundy. Prowadzenie samochodu wymagało
jednak szczególnych umiejętności – dzięki cienkim oponom dętkowym auto było
bardzo nerwowe podczas pokonywania zakrętów. Chwila nieuwagi często kończyła
się śmiercią zawodnika.
Najbardziej
widowiskowe zwycięstwo zapewnił Juan Manuel Fangio, który podczas wyścigu
Tourismo Carretera, którego trasa liczyła 736 km po trudnych i brudnych drogach
Ameryki Południowej. W czasie wyścigu kierowca osiągał średnią prędkość ponad
210 km/h, a czas, w jakim pokonywał ten dystans to 3 godziny, 28 minut i 24
sekundy. Prędkość maksymalna dochodziła do 275 km/h. Pamiętajmy, że rzecz się
działa w otwartym bolidzie. Kierowcę osłaniała jedynie cienka blacha i malutka szyba.
Bezpieczeństwo ograniczało się do kasku, który w gruncie rzeczy przydawał się
tylko po to, by na podium nie pokazać się z owadami we włosach.
Kierowca
opowiadał potem, że w czasie jazdy samochód wręcz „pożerał” ptaki, które nie
zdążyły uciec przed samochodem, dlatego też Fangio namówił przyjaciela, by ten
latał przed samochodem i odstraszał ptactwo.
Jak na
dzisiejsze czasy samochód wygląda naprawdę niepozornie i nikt z pewnością nie
domyślałby się, że pod maską może drzemać 12 cylindrowy potwór o mocy 340 KM,
który katapultuje samochód do 280 km/h. Mimo, że samochód ma już 65 lat, to
jego osiągi ciągle robią wrażenie. Tym bardziej jak patrzy się na cieniutkie
opony, które podczas gwałtownego hamowania, czy szybkiego pokonywania zakrętów
sprawiały bardzo dużo problemów. O ile to drugie było bardzo prawdobodobne, tak
gwałtowne hamowanie w starszych modelach Ferrari było czystą abstrakcją ze
względu na dramatycznie słabe hamulce. Nie można zapominać jednak, że samochód ten
jest ówczesnym odpowiednikiem bolidów F1 i zdecydowanie przyczynił się do
dalszego rozwoju sportów motorowych.
Fot. conceptcarz.com |
Fot. photos.aaca.org |
Fot. photos.aaca.org |
Fot. roadandtrack.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz