Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 13 marca 2013

Wyścig na ¼ mili – MINI Cooper S



Czerwona rakieta

Jedni mówią, że duże jest piękne. Drudzy spierają się, że to właśnie małe ma swój urok. Ja tutaj nie będę dywagować nad tym, czyja racja jest słuszna. Ostatnio miałem okazję przekonać się za to, że małe może być niesamowicie szybkie. Jak neutrina w wielkim zderzaczu hadronów.


Było to już drugie spełnione (przynajmniej częściowo) marzenie motoryzacyjne. Pierwszym była Alfa Romeo, bo podobno każdy miłośnik motoryzacji musi mieć w życiu, co najmniej jedną. Ja wybrałem najmniejszą, bo ograniczał mnie mały przydomowy parking. Z czystym sercem jednak mogę polecić małą MiTo komuś, kto poszukuje miejskiego prawie GTI, które w gruncie rzeczy są tylko trochę mocniejsze.

Przez długi czas to właśnie MINI dystansowało konkurencję pod względem mocy. Pierwszy Cooper S miała moc 163 KM, zaś konkurencja osiągała jedynie 130-140 KM. Po face liftingu samochodu moc podniesiono do 175 KM dzięki zastąpieniu kompresora turbosprężarką. Wtedy górną granicą mocy miejskich hot hatchy było 150 KM. Obecne wcielenie rozwija już 184 KM, zaś konkurencja postanowiła dość mocno stąpać MINI po piętach – Ford Fiesa ST ma 180 KM, Volkswagen Polo GTI rozwija też 180 KM. Opel Corsa OPC poszła jeszcze dalej i oferuje aż 192 KM. MINI jednak nie powiedziało ostatniego słowa. Odmiana John Cooper Works GP pod maską skrywa aż 218 KM. Opel również na tym nie poprzestał i zbudował wersję Nurburgring Edition z 220 KM na pokładzie.

Pozostańmy jednak przy MINI Cooper S. Testowany egzemplarz został wyposażony w automatyczną skrzynię biegów, która do tego samochodu nie pasuje i nie chodzi mi o to, że przekładnia działa wolno, czy też zwleka z redukcją przełożenia. Do sportowo-gokartowego wizerunku auta ona po prostu nie przystoi. Dużo lepszą decyzją byłoby pozostanie przy bardzo precyzyjnej i dającej zdecydowanie więcej radości manualnej skrzyni biegów.

Zawieszenie to element, który pozwala na śmiałe stwierdzenie, że MINI Cooper S to jeden z najlepiej prowadzących się przednionapędowych samochodów na świecie. Zawieszenie wielodrążkowe na tylnej osi pozwala na sprawne i szybkie pokonywanie zakrętów, zaś umiejscowienie kół przy krawędziach nadwozia sprawia, że MINI prowadzi się jak gokart, i żeby to poczuć, trzeba się przejechać tym samochodem. A czuć to przy każdym szybko pokonywanym zakręcie, zaś przy dużych prędkościach (auto osiąga blisko 230 km/h) samochód jest neutralny.

Skoro auto bazuje na swoim poprzedniku, to sportowe osiągi muszą być połączone ze stylem, a MINI wiernie odwzorowało swój flagowy model dodając drapieżności na masce w postaci wlotu powietrza do intercoolera. Bryła nadwozia, cienkie słupki, okrągłe reflektory, niska szyba. Smaczków większych i mniejszych można wymieniać tak przez cały dzień, a i tak któryś można byłoby przeoczyć. W dodatku prezentowany egzemplarz to „Special Edition”, który charakteryzuje się białymi pasami na masce i klapie bagażnika, białym dachu i lusterkach, pasami nad dolnymi krawędziami drzwi i emblematami przy kierunkowskazach. Ponadto samochód miał reflektory dalekosiężne przypominające trochę auta startujące w rajdach.

We wnętrzu specjalna edycja charakteryzuje się czerwono-czarnym wystrojem wnętrza. W środku mamy bajecznie wyprofilowane półskórzane fotele, przełączniki na suficie wyglądające jak te w samolotach, obrotomierz przed oczami, automatyczną klimatyzację i naważniejszy element – rozmiarów śniadanowego talerza prędkościomierz połączony z komputerem pokładowym. To element, który podlega moim zdaniem krytyce, ponieważ dużo ładniej wyglądał on w pierwszej odsłonie MINI ponad 10 lat temu – gigantyczny, niczy, nieograniczony prędkościomierz, a pod nim dwa wskaźniki – poziomu paliwa i temperatury cieczy chłodzącej. Nic więcej do szczęścia nie było potrzeba. Kolejnym elementem, który padł pod ostrzał mojej krytyki to pilot samochodu – okrągły, z małymi przyciskami. Łatwo można go pomylić z pilotem od bramy.

A ile kosztuje to szczęście? Jak na auto wielkości FIATa Pandy, to horrendalnie dużo – ponad 100 tysięcy złotych. W tej cenie otrzymujemy jednak prawdziwie sportowy samochód, który nie tylko na prostych pogoni kota większym GTI. Na zakrętach z całą pewnością ciężko będzie znaleźć szybsze i zwinniejsze auto. Nawet 3 razy droższy.

MINI czuje się pewnie właściwie wszędzie, gdzie jest
utwardzona droga
Wbrew pozorom to nie taki mały samochód. Nawet pociąg
mieści się w kabinie
Szkoda, że nie można było znaleźć włącznika świateł
dalekosiężnych
Czyż ten pyszczek nie jest uroczy?
To nie jedyne białe pasy, jakie można
znaleźć w tym aucie
Tu też się pojawiły

Coopera S z tyłu poznamy po innych zderzakach i podwójnej
końcówce układu wydechowego
Wlot powietrza do intercoolera, to tylko jedyny straszak
na zawalidrogi zajmujące lewy pas
To nie jedyny zewnętrzny wyróżnik specjalnej edycji
Logo na kloszu reflektora - styl ponad wszystko
Pierwsze MINI Coopery mogą pozazdrościć takich korków
wlewu paliwa
Pokaźna lotka dachowa - + 30 do zadziorności

Aż miło popatrzeć na takie lampy
Wnętrze utrzymano w sportowej, czerwono-czarnej
kolorystyce

Efektowna gałka automatu. Niestety skrzynia nie pasuje
do wizerunku samochodu
Zestaw audio zapewniało rewelacyjną jakość dźwięku

Kolejny wyróżnik edycji specjalnej - tym razem
na kierownicy

Podczas szybkiej jazdy nie trzeba aż tak wysoko kręcić silnika.
Moc maksymalna znajduje się przy 5500 obrotach na minutę 


Nie znajdziemy tutaj tanich plastików. Z resztą i tak wszystko
przysłania gigantyczny prędkościomierz

Kokpit w 2/3 powierzchni zdominowany
jest przez Big Bena wskazującego
prędkość

Siedzenia są częściowo pokryte
skórą, dzięki czemu zapewniają
rewelacyjne trzymanie boczne

W wejściu do auta wita nas aluminiowy próg. Czerwone S
jest zapowiedzią dobrej zabawy






Foto. Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz