Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

środa, 27 lutego 2013

Wyścig na ¼ mili – Chevrolet Malibu LTZ 2,0D MT




Koktajl z malibu

Duży Chevrolet to połączenie likieru kokosowego z koktajlem bananowo-truskawkowym. Niby to wygląda całkiem ciekawie, jednak smak nie musi każdemu odpowiadać. Czy zupełnie tak samo jest w przypadku najświeższego modelu amerykańskiego producenta?

Malibu to miasteczko położone w Kalifornii nad samym Pacyfikiem. Znane jest ono z tego, że wiele sław ma tam swoje wille, które jeśli nie są położone nad samym oceanem to, chociaż mają na niego widok z okna w sypialni. Innym przyjemnie kojarzącym się „malibu” jest alkohol przyrządzany na bazie likieru kokosowego. Od blisko 50 lat Malibu, to też Chevrolet. Od niedawna Malibu w Polsce można dostać nie tylko w sklepie monopolowym.

Samochód powstał na bazie Opla Insigni, co bardzo wyraźnie widać patrząc na przód. Podobne przetłoczenia zderzaka i wręcz identyczny kształt reflektorów trochę rozczarowują, bo po produkcie, który nazwę ma tak silną i niezależną jak Coca Cola można było się spodziewać większej dawki indywidualizmu. Inaczej wygląda już bryła boczna, która pozbawiona jest wygiętych przetłoczeń.

Tył zaś w moim mniemaniu wygląda najbardziej amerykańsko, choć ogólna bryła powinna być dociążona paroma Big Macami. Nie mniej jednak uważam, że dzięki tylnym światłom podobnym do tych z Camaro, Malibu wygląda, co najmniej interesująco. Wnętrze jest kolejnym samodzielnym popisem stylistów, choć miejscami widać, że zabrało dolarów np. na inną kierownicę (stąd zamiennik z Opla), czy lepsze plastiki na podsufitce.


Najbardziej mogą cieszyć zegary, które wręcz do złudzenia wyglądają ja te z Camaro. Zaokrąglone czworokąty skrywają czytelne zegary, zaś między nimi znajduje się typowy monochromatyczny wyświetlacz, który przedstawia menu w języku polskim. Dotykowy wyświetlacz na konsoli środkowej skrywa swój pojemny sekret, jakim jest schowek. Jest jednak coś, co nie uchowało się przed moją drobiazgowością – pokrętło regulowania nawiewu. Zamiast zamontować je powyżej kratek, frontem do pasażera, zostały zamontowane pod nimi.

Pod maską Malibu nie gra żaden silnik V8, czy choćby V6, a czterocylindrowy silnik diesla i pojemności 2 litrów. Moc, jaką rozwija to 160 KM, które rozpędzają samochód do 100 km/h w czasie blisko 10 sekund. Prędkość maksymalna tylko nieznacznie przekracza 200 km/h. Zanim jednak ruszymy z miejsca, zauważymy, że drążek skrzyni biegów wibruje niczym młot pneumatyczny. Nie mniejszej siły trzeba też użyć, by wrzucić bieg – skrzynia działa z dużym oporem.

Kiedy już jednak przesuniemy tę zwrotnicę wiktoriańską do pozycji „1” i dynamicznie ruszymy, stwierdzimy, że auto niemal wbija w fotel do mniej więcej 3 – 3,5 tysiąca obrotów na minutę. Wtedy moment obrotowy zamienia się miejscami z mocą, która już nie robi takiego wrażenia. Inną sprawą jest też tempo, w jakim jednostka się rozgrzewa.

Jeździłem autem przez pół godziny, podczas których często wciskałem pedał gazu do podłogi, i przez ten czas wskazówka temperatury cieczy chłodzącej nie podniosła się z wartości „zimno”. Jakbym miał tym autem jechać do Cieszyna, to temperaturę roboczą silnik osiągnąłby dopiero na autostradzie A1, a to już zbyt dużo. Nawet dla kogoś z anielską cierpliwością.

Czepialstwo objawi się też tym, że przycisk hamulca postojowego jest identyczny, jak przełącznik otwierania szyb. Nie wierzę, że Chevrolet aż tak musi oszczędzać. Już lepiej by było zostawić starą dobrą dźwignię hamulca ręcznego. Ostatnim mankamentem jest czujnik parkowania, który przez cały czas musi być aktywny. W przeciwnym wypadku po wrzuceniu wstecznego biegu pomocnik cofania nie raczy się odezwać, jakby się obraził na cały świat.

Chevrolet Malibu z 2 litrowym silnikiem diesla kosztuje od nieco ponad 115 tysięcy złotych. To ponad 7 tysięcy złotych więcej, niż Opel Insignia z tym samym, 160 konnym silnikiem. Jeśli komuś zależy na bardziej stylowym samochodzie, to dopłata nie wydaje się być zbyt wysoka, co potwierdza dodatkowo bogate wyposażenie Chevroleta.

Malibu zastąpiło w ofercie model Epica
Z profilu Malibu łatwo pomylić z Insignią
Z tej perspektywy samochód wygląda najlepiej
Styliści wyraźnie inspirowali się Camaro
Zegary są bardzo ciekawe, a ich czytelność jest przywzwoita
Fotel jest zdecydowanie bardziej komfortowy, niż sportowy
Tworzywa deski rozdzielczej
są dobrej jakości
Nawigacja skrywa pewien sekret...


... który okazuje się być bardzo pojemnym schowkiem
Dźwignie kierunkowskazów są bardzo masywne i grube


Fot. Łukasz Walas (lukaszwalas.blogspot.com)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz