Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

piątek, 24 października 2014

Szybkie i nieznane: Bricklin SV-1


Idea zbudowania Bricklina SV-1 była taka sama, jak DeLoreana DMC-12, który ukazał się światu 7 lat później. Ogólnie chodziło o to, by skonstruować bezpieczny samochód sportowy z drzwiami unoszonymi do góry. Na taki pomysł wpadł Amerykanin, Malcom Bricklin. Samodzielnie zaprojektował auto, co nie znaczy, że poszedł na łatwiznę. Karoseria jest wykonana z włókna szklanego, drzwi otwierane są elektrycznie, a – uwaga – przedni zderzak jest zdolny do całkowitego pochłonięcia energii uderzenia (wsuwając się nadwozie) do prędkości 19 km/h.


I to wszystko w 1974 roku. Pod maską początkowo gościł większy i mocniejszy silnik AMC o pojemności 5.9 litra i mocy 220 KM, który niewiele później został zastąpiony (przez niedobór jednostek) motorem Forda legitymujący się 0.1 mniejszą pojemnością skokową, ale i uboższym o 45 koni stadem, przez co sprint do 100 km/h nie trwał 7.8 sekundy, a prawie 2 s dłużej. Efektem końcowym była prędkość maksymalna wynosząca jedynie 166 km/h.


W praktyce okazało się, że auto jest jeszcze mniej sportowe, jak na papierze, a bezpieczeństwo stało się jego oksymoronem. Dlaczego? Przede wszystkim przez zacinające się drzwi. Problem z nimi jest też taki, że w trakcie dachowania raczej nie będziecie w stanie otworzyć sobie ich, wisząc na pasach głową do dołu. Przy okazji, tutaj podziękujecie Bricklinowi za montowaną seryjnie klatkę bezpieczeństwa. Niestety tu kończyły się działania mające na celu poprawienie bezpieczeństwa, a zaczęły się usilne starania o to, by owe bezpieczeństwo było kojarzone z autem tak dobrze, jak sport.


Po pierwsze dlatego, że samochód był oferowany jedynie w ciepłych i mocno intensywnych kolorach, gwarantujących zauważenie SV-1 (swoją drogą oznaczających nic innego, jak Safety Vechicle – „Bezpieczny pojazd”) z bardzo daleka. Już same odcienie były bardzo bezpieczne – w palecie nazywały się np. „Safety Oragne”, „Safety Green”, czy „Safety Red”. W środku nie znajdziecie za to popielniczki, ani tym bardziej zapalniczki, gdyż zdaniem założyciela palenie podczas jazdy wpływa na bezpieczeństwo podróżowania.

Niestety problemy zacinających się drzwi nie były jedynym powodem pogrzebania tego projektu (kiedy te były jednak sprawne, umożliwiły wejście do auta po zaledwie 2 sekundach). Panele nadwozia potrafiły pękać jeszcze w fabryce, co świadczy o bardzo niskiej jakości wykonania. Dla porównania, Corvette nigdy nie miało takich dylematów, choć również było wykonane z włókna szklanego. Mało tego – koszt wyprodukowania jednego samochodu sięgał ponad 16 tysięcy dolarów. Aby SV-1 był atrakcyjny, oferowano go za jedynie 4 tysiące na początku produkcji. Obniżka nie wpłynęła na zwiększenie zainteresowania, przez co po wyprodukowaniu 3 tysięcy egzemplarzy, marka Bricklin upadła (pod koniec żywota SV-1 kosztował już prawie 10 tysiecy dolarów).


Do tej pory na świecie zachowało się około tysiąca egzemplarzy SV-1, z czego w Polsce można spotkać 2, może 3 sztuki. W USA bardzo długo gardzono tym autem, jednak obecnie zaczyna się spoglądać na niego trochę łaskawszym okiem. W końcu samochód ma coś wspólnego z włoskimi supersamochodami – tylne światła współdzielone z DeTomaso Panterą i Maserati Ghibli oraz Merak. Tak szlachetne powiązania nie uchroniły jednak Bricklina przed umieszczeniem SV-1 w 50 najgorszych samochodów w historii wg. miesięcznika Time.

A tak przy okazji. Jeśli mimo obecności w mało chlubnym zestawieniu Time-a chcielibyście mieć ten wyjątkowo unikatowy samochód w swoim garażu, to dodam, że SV-1 ze zdjęć jest na sprzedaż. Więcej na jego temat przeczytacie pod tym adresem.





















Fot. Marcin Koński

Serdeczne podziekowania dla firmy Logis S.A. za udostępnienie samochodu do zdjęć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz