Czy to już szwedzkie GTI?
Najmniejsze Volvo z największym dostępnym silnikiem o pięciu cylindrach
gra wytworne melodie, ale czy jest w stanie dostarczyć też innych wrażeń?
Nowe Volvo wkroczyły w XXI wiek, a to z tego powodu, że auta szwedzkiego
producenta nie są już typowymi kanciakami, które można było kupić jeszcze kilka
lat temu. V40 jest zdecydowanie inne. Fakt, że z profilu samochód wygląda jak
kombi, jednak dość mocno opadająca maska, agresywne zderzaki i dach z włókna
węglowego sprawiają, że z przyjemnością patrzy się na V40.
Błyskawicznie wskakuję do środka, gdzie panuje atmosfera rodem z
samochodów sportowych. Czarna tapicerka w połączeniu z deską rozdzielczą i
podsufitką w tym samym kolorze robi bardzo dobre wrażenie. Jedyny element, jaki
próbuje się przełamać we wnętrzu, to czarno-niebieski pas biegnący przez
konsolę centralną. Zdecydowanie bardziej ciekawy jestem tego, co się stanie po
uruchomieniu silnika, choć już zdążyłem poznać wcześniej pięciocylindrowca od
Volvo. Wduszam przycisk startera i do moich uszu dobiega głęboki basowy pomruk.
Urzekły mnie piękne, jadowicie niebieskie zegary, na które wpatrywałbym się
pewnie do tej pory, gdyby nie to, że mój czas obcowania z V40 był dość mocno
ograniczony.
Z niecierpliwością czekałem na osiągnięcie przez silnik odpowiedniej
temperatury, by móc z premedytacją przycisnąć pedał gazu do podłogi. Kiedy w
końcu mogłem sobie na to pozwolić, kabinę wypełnił niezwykle rasowy ryk
silnika, w którym zakochany byłem już wcześniej, po jeździe V40 Cross Country.
Jeśli nie możecie sobie odtworzyć nigdzie tej pięknej melodii, wyobraźcie sobie
brzmienie Lamborghini Gallardo. V40 brzmi bardzo podobnie, choć ma tylko połowę
cylindrów. Mimo tego wcale nie jest o połowę wolniejsze, bo do 100 km/h Volvo
potrzebuje raptem 6 sekund, zaś przyspieszeniu musi powiedzieć „stoppa!” (z
szwedzkiego „stop”) ogranicznik prędkości w momencie osiągnięcia 250 km/h.
To nie była rzecz, która zrobiła na mnie największe wrażenie. Do tej
pory byłem święcie przekonany, że V40 ma napęd na cztery koła. Auto nie miało
najmniejszych problemów z przyspieszaniem, pomimo że na przednie koła wędrował
zestaw stworzony z 254 koni mechanicznych i 360 niutonometrów. Ciekawość mnie
wręcz zżera, jak auto z takim zaprzęgiem dawałoby sobie radę na mokrym
asfalcie, albo śniegu.
Jako, że muszę się już streszczać z zakończeniem, zdradzę Wam ile
musielibyście zapłacić, by stać się szczęśliwymi posiadaczami kompaktowej
rakiety w szwedzkim wydaniu. Ta kwota to 177 tysięcy złotych. Poza wspaniałym
silnikiem w wyposażeniu znajdzie się między innymi automatyczną klimatyzację,
podgrzewane siedzenia, reflektory biksenonowe, czy nawigację satelitarną.
Pomimo stanowczego odejścia od kanciastych linii, charakterystyczne tylne światła pozostały |
Czuć tu surowy i sportowy klimat |
Jedyny kolorowy element w kokpicie |
Centrum dowodzenia Volvo |
Ten silnik jest wręcz FE-NO-ME-NAL-NY! |
Fot. Łukasz Walas, Marcin Koński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz