Redline MotoBlog

Informacje, publicystyka z motoryzacyjnego świata. Bez zbędnych konwenansów.

wtorek, 28 stycznia 2014

Wyścig na ¼ mili – Volvo V40 T5


Czy to już szwedzkie GTI?

Najmniejsze Volvo z największym dostępnym silnikiem o pięciu cylindrach gra wytworne melodie, ale czy jest w stanie dostarczyć też innych wrażeń?

Nowe Volvo wkroczyły w XXI wiek, a to z tego powodu, że auta szwedzkiego producenta nie są już typowymi kanciakami, które można było kupić jeszcze kilka lat temu. V40 jest zdecydowanie inne. Fakt, że z profilu samochód wygląda jak kombi, jednak dość mocno opadająca maska, agresywne zderzaki i dach z włókna węglowego sprawiają, że z przyjemnością patrzy się na V40.

Błyskawicznie wskakuję do środka, gdzie panuje atmosfera rodem z samochodów sportowych. Czarna tapicerka w połączeniu z deską rozdzielczą i podsufitką w tym samym kolorze robi bardzo dobre wrażenie. Jedyny element, jaki próbuje się przełamać we wnętrzu, to czarno-niebieski pas biegnący przez konsolę centralną. Zdecydowanie bardziej ciekawy jestem tego, co się stanie po uruchomieniu silnika, choć już zdążyłem poznać wcześniej pięciocylindrowca od Volvo. Wduszam przycisk startera i do moich uszu dobiega głęboki basowy pomruk. Urzekły mnie piękne, jadowicie niebieskie zegary, na które wpatrywałbym się pewnie do tej pory, gdyby nie to, że mój czas obcowania z V40 był dość mocno ograniczony.

Z niecierpliwością czekałem na osiągnięcie przez silnik odpowiedniej temperatury, by móc z premedytacją przycisnąć pedał gazu do podłogi. Kiedy w końcu mogłem sobie na to pozwolić, kabinę wypełnił niezwykle rasowy ryk silnika, w którym zakochany byłem już wcześniej, po jeździe V40 Cross Country. Jeśli nie możecie sobie odtworzyć nigdzie tej pięknej melodii, wyobraźcie sobie brzmienie Lamborghini Gallardo. V40 brzmi bardzo podobnie, choć ma tylko połowę cylindrów. Mimo tego wcale nie jest o połowę wolniejsze, bo do 100 km/h Volvo potrzebuje raptem 6 sekund, zaś przyspieszeniu musi powiedzieć „stoppa!” (z szwedzkiego „stop”) ogranicznik prędkości w momencie osiągnięcia 250 km/h.

To nie była rzecz, która zrobiła na mnie największe wrażenie. Do tej pory byłem święcie przekonany, że V40 ma napęd na cztery koła. Auto nie miało najmniejszych problemów z przyspieszaniem, pomimo że na przednie koła wędrował zestaw stworzony z 254 koni mechanicznych i 360 niutonometrów. Ciekawość mnie wręcz zżera, jak auto z takim zaprzęgiem dawałoby sobie radę na mokrym asfalcie, albo śniegu.

Jako, że muszę się już streszczać z zakończeniem, zdradzę Wam ile musielibyście zapłacić, by stać się szczęśliwymi posiadaczami kompaktowej rakiety w szwedzkim wydaniu. Ta kwota to 177 tysięcy złotych. Poza wspaniałym silnikiem w wyposażeniu znajdzie się między innymi automatyczną klimatyzację, podgrzewane siedzenia, reflektory biksenonowe, czy nawigację satelitarną.

Pomimo stanowczego odejścia od
kanciastych linii, charakterystyczne
tylne światła pozostały



Czuć tu surowy i sportowy klimat
Jedyny kolorowy element w kokpicie
Centrum dowodzenia Volvo
Ten silnik jest wręcz FE-NO-ME-NAL-NY!

Fot. Łukasz Walas, Marcin Koński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz