Zmniejszanie pojemności skokowej
bez ubytku mocy stało się na tyle powszechnym zjawiskiem, że nawet producenci
samochodów sportowych zaczynają się uginać pod lobby ekologów uważających, że
sportowy samochód to Toyota Prius, a wszystko inne, co jest zasilane wyłącznie
benzyną, czy ropą jest archaiczne, stare i gorsze niż gwałt na dziecku.
Oczywiście wszystko nie mogło
nastąpić nagle, dlatego takie procesy zachodzą płynnie. Silniki się
zmniejszają, ale żeby nie zmniejszać jednocześnie mocy, postanowiono dodać
turbinę. Przynajmniej jedną. Doskonałym przykładem takiego utrzymania mocy (a
nawet jej podniesienia) kosztem pojemności skokowej dało nam BMW. Bawarski
producent wycofał z produkcji wolnossący silnik benzynowy o sześciu cylindrach
i ułożonych w rzędzie, 3 litrach pojemności i mocy 218 KM. W jego miejsce dał
jednostkę mniejszą o cały litr (!) i dwa cylindry. Efekt końcowy był nie mniej
zaskakujący – przyrost mocy od 27 KM (do 245).
Jest i ciemna strona dowsizingu,
którą poszedł ostatnio Jaguar. Zrezygnował on z silników V8 o pojemności 5
litrów. Jednostka miała 385 KM i 515 Nm momentu obrotowego. Następca ma już
(tylko) 3 litry i jedynie 340 KM. Do kompletu jeszcze 450 Nm. Nie wygląda to
pocieszająco. Tym bardziej, że oszczędność 2 litrów paliwa na 100 km jest
raczej mało realna. Ogólnie wyniki osiągane przez doładowane, mniejsze
jednostki wcale nie są dużo mniejsze, niż obiecuje producent. Wynik
katalogowego zużycia paliwa, starszego i większego silnika jest bardziej
realna.
To tylko pierwsze z brzegu
przykłady, bo można nimi sypać jak z rękawa. Ferrari i Lamborghini bronią się
przed turbosprężarkami jak tylko mogą, ale to najprawdopodobniej tylko do
czasu. Ferrari w modelu F70 miało w planach ponownie zastosować doładowanie
(ponownie, bo ostatnio takie użył w F40) i system KERS. Ostatecznie zostaje
tylko przy drugiej opcji. Honda też w końcu się ugięła i zastosuje doładowanie
w wyczynowej Civic Type-R, co jeszcze kilka lat temu było zupełnie nie do
pomyślenia.
Jest jeszcze kilka miejsc, gdzie
duża pojemność skokowa nie musi przegrywać z doładowaniem. Są nimi amerykańskie
samochody sportowe i... Rolls Royce, bo kiedy Bentley robi wszystko, by wypromować
silnik V8 produkcji Audi. Rolls Royce zaś nie zmienia nic od
dziesięcioleci. Wolnossący silnik V12 o pojemności 6,75 litra - to
najprawdopodobniej będzie ostatni przedstawiciel bastionu silników o dużej
pojemności.
Ja jednocześnie żałuję i nie, że
mój samochód ma doładowany silnik 1,4. Zaletą jest turbina. Wadą jest to, że
silnik nie ma 2 litrów i bardzo rasowego dźwięku, choć nie mam powodów do
narzekania na akustykę, jeśli tylko przekroczę na obrotomierzu 3500 obrotów na
minutę.
Moim zdaniem krok wstecz, przynajmniej, jeśli chodzi o praktykę (użytkowanie na co dzień)
OdpowiedzUsuńTo samo auto testowałem z dwoma silnikami benzynowymi: 2.0 wolnossący 140 KM i 1.4 turbo 150 KM
W teorii powinna być przewaga tego drugiego, tymczasem w 2-litrówce mam moment obrotowy dostępny od razu (od niskich obrotów ciągnie pięknie). Mały turbiniak potrzebuje te półtorej, 2 sek. więcej, by się rozbujać, w dodatku bardziej wyje (jak silnik od miksera).
Zużycie paliwa identyczne. Więc pytam - po co ten cały downsizing, skoro dochodzi koszt i zawodność turbiny?