Zmniejszanie pojemności skokowej
bez ubytku mocy stało się na tyle powszechnym zjawiskiem, że nawet producenci
samochodów sportowych zaczynają się uginać pod lobby ekologów uważających, że
sportowy samochód to Toyota Prius, a wszystko inne, co jest zasilane wyłącznie
benzyną, czy ropą jest archaiczne, stare i gorsze niż gwałt na dziecku.

Jest i ciemna strona dowsizingu,
którą poszedł ostatnio Jaguar. Zrezygnował on z silników V8 o pojemności 5
litrów. Jednostka miała 385 KM i 515 Nm momentu obrotowego. Następca ma już
(tylko) 3 litry i jedynie 340 KM. Do kompletu jeszcze 450 Nm. Nie wygląda to
pocieszająco. Tym bardziej, że oszczędność 2 litrów paliwa na 100 km jest
raczej mało realna. Ogólnie wyniki osiągane przez doładowane, mniejsze
jednostki wcale nie są dużo mniejsze, niż obiecuje producent. Wynik
katalogowego zużycia paliwa, starszego i większego silnika jest bardziej
realna.
To tylko pierwsze z brzegu
przykłady, bo można nimi sypać jak z rękawa. Ferrari i Lamborghini bronią się
przed turbosprężarkami jak tylko mogą, ale to najprawdopodobniej tylko do
czasu. Ferrari w modelu F70 miało w planach ponownie zastosować doładowanie
(ponownie, bo ostatnio takie użył w F40) i system KERS. Ostatecznie zostaje
tylko przy drugiej opcji. Honda też w końcu się ugięła i zastosuje doładowanie
w wyczynowej Civic Type-R, co jeszcze kilka lat temu było zupełnie nie do
pomyślenia.
Jest jeszcze kilka miejsc, gdzie
duża pojemność skokowa nie musi przegrywać z doładowaniem. Są nimi amerykańskie
samochody sportowe i... Rolls Royce, bo kiedy Bentley robi wszystko, by wypromować
silnik V8 produkcji Audi. Rolls Royce zaś nie zmienia nic od
dziesięcioleci. Wolnossący silnik V12 o pojemności 6,75 litra - to
najprawdopodobniej będzie ostatni przedstawiciel bastionu silników o dużej
pojemności.
Ja jednocześnie żałuję i nie, że
mój samochód ma doładowany silnik 1,4. Zaletą jest turbina. Wadą jest to, że
silnik nie ma 2 litrów i bardzo rasowego dźwięku, choć nie mam powodów do
narzekania na akustykę, jeśli tylko przekroczę na obrotomierzu 3500 obrotów na
minutę.
Moim zdaniem krok wstecz, przynajmniej, jeśli chodzi o praktykę (użytkowanie na co dzień)
OdpowiedzUsuńTo samo auto testowałem z dwoma silnikami benzynowymi: 2.0 wolnossący 140 KM i 1.4 turbo 150 KM
W teorii powinna być przewaga tego drugiego, tymczasem w 2-litrówce mam moment obrotowy dostępny od razu (od niskich obrotów ciągnie pięknie). Mały turbiniak potrzebuje te półtorej, 2 sek. więcej, by się rozbujać, w dodatku bardziej wyje (jak silnik od miksera).
Zużycie paliwa identyczne. Więc pytam - po co ten cały downsizing, skoro dochodzi koszt i zawodność turbiny?